„Super Express”: – Wysłuchał pan tzw. taśm Morawieckiego? Czy to, co na nich słychać, w jakiś sposób zmienia pana postrzeganie premiera?
Andrzej Duda: – Nie, bo ja premiera Morawieckiego bardzo dobrze znam. I to z czasów, kiedy nie był jeszcze politykiem i doradzał mi w kwestiach gospodarczych w czasie kampanii prezydenckiej. Pełnił wtedy funkcję czysto biznesową, bo był prezesem prywatnego banku. I to, że rozmawiał w restauracji na tematy związane z funkcjonowaniem pewnego systemu finansowego czy w ogóle realiami świata finansowego i przedstawiał swoją ocenę, wcale mnie nie zadziwia. Zresztą o tym, że istnieją nagrania rozmów prezesa Morawieckiego, było wiadome od dobrych kilku lat. Nie było to dla mnie jakieś wielkie zaskoczenie.
– Jak się panu podobało to, co mówi premier Morawiecki na tych taśmach?
– Nie widzę w nim nic nadzwyczajnego. Nie ma to porównania z tymi nagraniami, na których rozmawiali ze sobą politycy PO i ludzie pełniącymi wtedy bardzo ważne funkcje publiczne. Przecież była tam mowa o próbach wpływania na wynik wyborów czy załatwiania prywatnych interesów przy wykorzystaniu aparatu państwa. Nie ma w ogóle co porównywać tych rozmów, jeżeli chodzi o ich treść.
– Czyli pana zdaniem nie zaszkodzą one szefowi rządu?
– Wszyscy patrzą na nie rozsądnie. Inne są bowiem oczekiwania wobec człowieka, który jest premierem, a inne są wobec kogoś, kto jest po prostu prezesem banku komercyjnego, który działa na rynku biznesowym. To są zupełnie inne role.
– Politycy PiS mówią o bezpardonowym ataku, odgrzewanych kotletach. Pana zdaniem, jeśli był to atak, to czy przypadkiem nie pochodził z szeregów partii rządzącej?
– Mówiąc szczerze, nie są to dla mnie jakieś tematy, którymi się interesuję. Oczywiście, pewnie będą tacy, którzy powiedzą, że jest kampania wyborcza do samorządu, pan premier jest w nią zaangażowany, więc jest atakowany. Jedna strona powie, że są to odgrzewane kotlety. Druga strona powie, że to straszna sensacja. Ja podchodzę do tego na chłodno. Nie widzę w sensie politycznym w nich nic nagannego. Nie ma tam nic, co by wskazywało na to, że mamy do czynienia z jakimś przestępstwem czy, jak to mówi się popularnie, przekrętem.
– Premier Morawiecki jest lepszym szefem rządu niż Beata Szydło?
– Jest innym premierem. To jest inny człowiek. Każde z nich ma swoją skuteczność w sprawowaniu funkcji szefa rządu. Miałem poczucie, że Beata Szydło jest bliżej ludzi i jest odbierana właśnie jako osoba, która jest zwykłym obywatelem. Premier Morawiecki z kolei jest chyba bardziej odbierany jako ekspert. Jako ktoś, kto przyszedł z dużym doświadczeniem z sektora biznesowego. Ktoś, kto ma sprawy poukładane.
– Po ujawnieniu nagrań znów pojawił się temat dekoncentracji mediów. Czy pan uważa, że taka dekoncentracja lub jakieś inne regulacje w zakresie mediów są potrzebne?
– Przede wszystkim jest potrzeba zachowania wolności słowa. Ale trzeba pamiętać, że ona też ma swoje granice. Manipulacja jest w moim przekonaniu przekroczeniem granic wolności słowa. Pomówienie kogoś jest przekroczeniem granic wolności słowa i to wszystko trzeba mieć na względzie. Dzisiaj wiele takich zjawisk ma miejsce i są one de facto bezkarne. Tu politycy są w trudnej sytuacji dlatego, że oczywiście ktoś powie, „no to proszę oddawać sprawę do sądu, proszę się procesować”, ale to nie jest taka prosta sprawa.
– I całe szczęście.
– Mówi tak pan, ponieważ jest przedstawicielem świata mediów. Owszem, można iść do sądu i po kilku latach wywalczyć przeprosiny drobnym drukiem. Ale niejednokrotnie te kilka lat może zdecydować np. o czyjejś karierze.
– Panie prezydencie, politycy muszą mieć grubą skórę i mają mniej praw. A wolność mediów jest wartością nadrzędną. Koniec, kropka.
– Zdaję sobie sprawę, że to jest niestety ta dramatyczna cena, którą za bycie w polityce trzeba zapłacić. Oczywiście, nie jestem zwolennikiem tego, żeby wolność mediom odbierać, tak jak to się dzieje w niektórych krajach. To jest sprawa bardzo delikatna. Nie sądzę, żeby w tej kadencji parlamentu jakiekolwiek regulacje dotyczące mediów jeszcze były proponowane.
– Ale czy powinno się, jak mówią politycy PiS, repolonizować media?
– Jestem zwolennikiem silnego państwa. To chyba nie jest dla nikogo tajemnicą. Silne państwo to znaczy państwo suwerenne, które samo prowadzi swoje sprawy. Które umie się obronić i jest dobrze zarządzane. Nie jest dobrą sytuacją, kiedy nagle się okazuje, że absolutna większość mediów znajduje się w rękach podmiotów z innego kraju. Jakimi sojuszami nie bylibyśmy z nim powiązani, między państwami zawsze na arenie międzynarodowej jest konkurencja. To jest naturalne. Ale nie jest dobrze, jeżeli konkurencja ma w rękach większościowy pakiet akcji w naszej firmie.
– Nie odpowiedział pan.
– Szkoda, że ludzie, którzy sprawowali władzę w Polsce przez ostatnie 30 lat o tych sprawach nie myśleli poważnie, a należało.
– Pan też się dał nagrać, jak haniebnie siedzi obok Tuska i śmieje się z jego dowcipów.
– O przepraszam, dowcip był mój.
– No wie pan, niektórzy z pańskiego obozu potraktowali to prawie jak zdradę. Czy to normalne, że tak dziwi nas rozmowa dwóch ważnych polityków?
– To nie jest normalne. Rozmowa wynikała z kolejności wystąpień w czasie posiedzenia, w którym obaj braliśmy udział. Posadzono nas obok siebie, rozmawialiśmy jak człowiek z człowiekiem. Nie powiem, że jesteśmy kolegami, ale z panem Tuskiem znamy się od dawna. To była normalna rozmowa, ale nie rozmawialiśmy o polityce tylko o sprawach życiowych.
– Podobno o emeryturach…
– Było coś i na ten temat.
– Co panów tak rozbawiło?
– Trudno tak dokładnie odtworzyć. Zażartowałem a propos ewentualnej drugiej kadencji. Powiedziałem, że ja nie jestem tak pewny swego jak prezydent Komorowski i ja swojego mieszkania nie wynająłem nikomu na 10 lat! To chyba to nas tak rozbawiło…
– Wrócił pan niedawno ze Stanów Zjednoczonych. Co nam pan stamtąd przywiózł?
– Wróciłem z przekonaniem, że relacje polsko-amerykańskie są bardzo dobre. W moim przekonaniu są tak dobre i mają tak dobrą perspektywę, jakiej dawno nie było. Ogromnie się cieszę z tego, że prezydent Donald Trump zgodził się na to, by nasza deklaracja o partnerstwie została podpisana przez nas własnoręcznie, bo proszę pamiętać, że poprzednia deklaracja o partnerstwie – ta z 2008 r. – nie była w ogóle podpisana. Ona przeszła drogą obiegową. Nie podpisali jej ani prezydenci, ani ministrowie.
– Ani na stojąco, ani na siedząco?
– Ani na stojąco, ani na siedząco. W ogóle nie była podpisana i stąd potem rozumiem, że pan prezydent Barack Obama uznał, że właściwie jest niewiążąca dla niego, bo przecież jej nie podpisywał. Jeżeli coś podpisałem, to sprawa jest poważna. Donald Trump jest człowiekiem biznesu, a tam podpis ma swoje znaczenie. Ale przede wszystkim przywiozłem to, że mówimy dzisiaj głośno o zwiększeniu obecności militarnej Stanów Zjednoczonych i mówimy o stałej bazie amerykańskiej w Polsce. To są tematy, które są tematami także w Waszyngtonie. Wszyscy mówią, że rozstrzygnięcie akurat tej sprawy to kwestia najbliższych kilku miesięcy. Niektórzy nawet mówią, że decyzja już zapadła. Jest tylko kwestia tego, jak to technicznie będzie dokładnie wyglądało.
– Podobno miał pan pretensje do mediów, że to zdjęcie z gabinetu prezydenta Trumpa, na którym w pozycji stojącej podpisuje pan porozumienie, zdominowało całą dyskusję na temat wizyty w USA. Pamiętam inne krzesło, to na które rzekomo miał wejść w Japonii przez przypadek Bronisław Komorowski. Ono stało się jednym z symboli wygranej przez pana kampanii.
– To nie pretensje. Jestem realistą i wiem, że media zajmują się różnymi tematami, które są tak naprawdę zupełnie bez znaczenia. Jeżeli byłem z czegoś niezadowolony, to z niedojrzałości w naszym świecie medialnym.
– Niedojrzałości?
– W Stanach Zjednoczonych dyskutuje się o merytorycznej stronie wizyty, dyskutuje się o realiach Fort Trump, czy on powstanie, czy nie powstanie. A u nas dyskutuje się o krzesłach.
– To o poważnych sprawach: kiedy już nie będę musiał przed wyjazdem do Stanów odpowiadać, że nie jadę tam w celu uprawiania nierządu i nie brałem udziału w ludobójstwie? Czy padła jakaś konkretna deklaracja w sprawie wiz?
– O tym też rozmawiałem, bardzo dosadnie tłumacząc tę sytuację. Bardzo wyraźnie powiedziałem, że to jest upokarzające dla nas, że jako sojusznicy Stanów Zjednoczonych musimy cały czas występować o wizy. Nasi żołnierze stają ramię w ramię z żołnierzami Stanów Zjednoczonych w Iraku i w Afganistanie i jesteśmy cały czas razem, a jesteśmy jednym z tych krajów, które muszą aplikować o wizę mimo że ten procent odmów jest naprawdę już niski.
– I to trafiło Trumpowi do przekonania?
– Musimy pamiętać, że Donald Trump nie prowadzi polityki proimigracyjnej. Chce raczej ograniczyć presję imigracyjną, a zniesienie wiz dla Polaków było zaprzeczeniem tej polityki. To jest też pewien problem i to trzeba też zrozumieć. Idziemy w jakimś sensie pod prąd, ale próbujemy to zrealizować i mam nadzieję, że się to uda.
– Widział pan już „Kler”?
– Nie, nie widziałem.
– A chce pan go zobaczyć?
– Jak będzie taka sposobność, to być może zobaczę. Nie będę się jakoś specjalnie pchał na ten film do kina.
– Czemu? Wszyscy o tym filmie mówią. Warto chyba sprawdzić, czym żyją obywatele.
– Jestem człowiekiem wierzącym i mam na ten temat swoje zdanie wyrobione. Wiem, jak wygląda sytuacja w polskim Kościele. Ludzie są tylko ludźmi i nikt nie mówił, że księża są świętymi, ale nie można uznać, że polski Kościół to tylko patologia. Natomiast „Kler” skupia się wyłącznie na patologii. To nie jest obraz polskiego Kościoła.
– Może jednak warto ten film zobaczyć, żeby sprawdzić, czy tak jest rzeczywiście. Głosy na ten temat są podzielone.
– Podchodzę do tego bardzo spokojnie. Niemniej z tego, co słyszę, to paszkwil na Kościół, pokazanie go w krzywym zwierciadle. To tak, jakbyśmy wzięli rodzinę i pokazali ją przez pryzmat wszelkich możliwych patologii, które mogą w niej wystąpić. To absurd.
– Jaki pana zdaniem będzie wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie reformy sądownictwa?
– Jakieś orzeczenie będzie, bo Komisja Europejska złożyła do TSUE pozew.
– Kiedy orzeczenie będzie, Polska powinna się mu podporządkować?
– Czekam spokojnie na decyzję Trybunału. Nie ukrywam jednak, że będę bacznie obserwował tę sprawę. Jeżeli będę widział, że Trybunał działa w trybie natychmiastowym, to będzie to dla mnie sygnał, że sprawa ma głęboki podtekst polityczny. Będzie to dla mnie związane także z tym, kto w tym Trybunale zasiada. Zasiada tam choćby prof. Marek Safjan, który nie ukrywał swoich poglądów. Dla wszystkich jest chyba jasne, że opowiada się on po określonej stronie sceny politycznej i takie są fakty.
– Zbliżają się wybory samorządowe. Najwięcej chyba emocji budzi bój o Warszawę. Kto, pana zdaniem, powinien zostać prezydentem Warszawy?
– Ocenią to mieszkańcy Warszawy. Jako krakus, nie będę się wtrącał. Mogę tylko popatrzeć na to, jak działają kandydaci.
– Jak ich pan ocenia?
– Na pewno Patryk Jaki jest człowiekiem wielkiej energii i osobą, która działa w sposób zdecydowany. Widzi problemy, z jakimi boryka się stolica i jej mieszkańcy, potrafi i chce słuchać ludzi m. in. po to, by szukać rozwiązań kwestii problematycznych. Z kolei pan Rafał Trzaskowski jest człowiekiem, który jest związany z Warszawą rodzinnie i patrzy na nią przez pryzmat środowiska, z którego w Warszawie pochodzi. Patryk Jaki jest za to człowiekiem, który ma spojrzenie na Warszawę zewnętrzne, więc to są dwa zupełnie różne podejścia. Być może Patryk Jaki patrzy na Warszawę oczyma tych wszystkich, którzy do niej kiedyś przyjechali, żeby związać z nią swoje życie. Tak jak on. Z kolei ci, którzy tutaj mieszkają od pokoleń, pewnie będą patrzyli na tę Warszawę inaczej i na tej zasadzie każdy wybierze swojego kandydata.
– Co przeważy? Kto wygra?
– Mogę powiedzieć tylko tak: kampania Patryka Jakiego jest bardzo dynamiczna, widoczna i lepsza niż kampania Rafała Trzaskowskiego.
– Wie pan, że tę kampanię się porównuje do tej pańskiej kampanii z Bronisławem Komorowskim. Kto jest kim w tej kampanii?
– Nikt, bo nikt nie jest urzędującym prezydentem. Proszę też zauważyć, że jednak bardzo duża jest ostrożność tych, którzy kiedyś tak mocno wspierali w kampanii Bronisława Komorowskiego. To ciekawe i znamienne.
Rozmawiał Grzegorz Zasępa