Andriej Piontkowski: Putin nie odpuści Ukrainie

2014-04-17 4:00

Rosyjski ekspert ds. wojskowości prognozuje rozwój wydarzeń na Wschodzie. Ukraińska armia nie jest w stanie stawić oporu Rosji. Przede wszystkim dlatego, że kadra oficerska składa się z ludzi Janukowycza, a co nawet ważniejsze - jest przeżarta rosyjską agenturą. Regularne wojska ukraińskie nie są żadnym argumentem przeciw działaniom Kremla.

"Super Express": - Według ukraińskich władz tzw. zielone ludziki, czyli ludzie w rosyjskich mundurach bez znaków rozpoznawczych, którzy grasują po wschodniej Ukrainie, to nie kto inny jak jednostki specjalne armii rosyjskiej. Myśli pan, że Kreml przerzucił już tam swoich żołnierzy?

Andriej Piontkowski: - Nie mam najmniejszej wątpliwości, że tak. To zresztą ci sami ludzie, którzy byli na Krymie. W zeszłym roku w rosyjskiej armii stworzono nowy typ jednostek, czyli Siły Operacji Specjalnych. Działają tak, że kiedy jakiś na wpół bandycki tłum zaczyna atakować jednostkę milicji czy budynek rady miejskiej na wschodzie Ukrainy, zaraz zjawiają się oni i przejmują kolejne strategiczne budynki. Nie przypadkiem pojawili się w Słowiańsku czy szczególnie w Kramatorsku.

- To znaczy?

- W tym drugim mieście jest lotnisko wojskowe idealne do tego, by wykorzystać je do transportu żołnierzy w wypadku, gdy Rosja zdecydowałaby się na szeroką operację wojskową. Przejmowanie lotnisk to zresztą klasyczna taktyka rosyjskich jednostek specjalnych, która na przestrzeni lat już nieraz była przez nie wykorzystywana. Te jednostki są organizatorami miejscowych grup obywateli, którzy sprzeciwiają się rządowi w Kijowie. Zresztą wśród separatystów nie brakuje też przyjezdnych z Moskwy.

- Po co zjeżdżają oni na wschodnią Ukrainę?

- Problemem Kremla w tej części Ukrainy jest to, że nie ma tu przytłaczającej większości rosyjskiej, jak na Krymie, a i jak wynika z badań opinii publicznej, tylko ok. 20 proc. mieszkańców wschodniej Ukrainy wyraża chęć przyłączenia do Rosji. Moskwa potrzebuje więc ludzi, którzy będą protestować, wyrażać separatystyczne nastroje i sprawiać wrażenie, że to pospolite ruszenie.

- I co Putin chce na tym wszystkim ugrać? Szykuje grunt pod aneksję wschodnich regionów Ukrainy?

- Najbliższym celem Kremla jest niedopuszczenie do przeprowadzenia wyborów zaplanowanych na 25 maja. Jeśli się one odbędą, dadzą Ukrainie prawowitą władzę. Jeśli nie, Putin będzie mógł opowiadać, że władza pochodzi z puczu, a nie z demokratycznych wyborów.

- Putin sięga swoimi planami dalej niż do 25 maja?

- Oczywiście. Putin nie chce zaakceptować faktu, że Ukraina może pójść w kierunku Zachodu i stworzyć u siebie przejrzysty system ekonomiczno-polityczny. Boi się, że jeśli udałoby się to na Ukrainie - w kraju bardzo Rosjanom bliskim - stworzyłby się precedens dla społeczeństwa rosyjskiego, które chciałoby ten sukces powtórzyć u siebie, niszcząc przy okazji cały system władzy stworzony przez Putina. Sukces rewolucji na Ukrainie stał się więc wielkim problemem politycznym dla Kremla. Stąd plan dyskredytacji przywódców Majdanu, który Moskwa wciela w życie od upadku Janukowycza. W wyniku chaosu, który rozpętała, chce albo obsadzić w Kijowie wiernych mu ludzi, albo, jeśli się to nie uda, podzielić Ukrainę.

- I już zdążyła wziąć Krym. Zresztą pamiętam, że kiedy rozmawialiśmy tuż po wybuchu ukraińskiej rewolucji na początku grudnia, mówił pan, że w wypadku jej zwycięstwa będzie to pierwsze, co zrobi.

- Tak, bo to jak najbardziej naturalny krok dla Putina, choć jeszcze niedawno w ogóle o tym nie myślał, wierząc, że ma w kieszeni Janukowycza, a więc i całą Ukrainę. Po aneksji Krymu Zachód po cichu ten fakt zaakceptował, gdyż uważał, że to zaspokoi apetyt Putina. Chciał zawrzeć nawet z Kremlem umowę, że Krym niech sobie bierze, ale niech zostawi resztę Ukrainy w spokoju. Na coś takiego Putin nie mógł się jednak zgodzić.

- Czemu?

- Krym to tylko nagroda pocieszenia. Trwała utrata reszty Ukrainy jako sfery wpływów Moskwy byłaby jego ogromną porażką. Nadal szłaby bowiem na Zachód i znów pojawiłoby się zagrożenie dla niego samego, o którym mówiliśmy wcześniej. Zresztą taka umowa wysunięta przez Zachód była zwykłym niezrozumieniem przez niego motywów Putina. A ten działa dalej. Jak daleko zajdzie, trudno dziś ocenić. Na pewno nie chce pozwolić Ukrainie na proeuropejski kurs i nie zostawi jej w spokoju. Na jak wiele sobie pozwoli, zależy od rozwoju sytuacji. Zapewne uda mu się ugrać tyle, na ile pozwoli mu Zachód.

- A Ukraińcy? Starają się opanować sytuację na wschodzie kraju. Samym im się to nie uda?

- Ukraińska armia nie jest w stanie stawić oporu Rosji. Przede wszystkim dlatego, że kadra oficerska składa się z ludzi Janukowycza, a co nawet ważniejsze, jest przeżarta rosyjską agenturą. Regularne wojska ukraińskie nie są żadnym argumentem przeciw działaniom Kremla.

- Co z Zachodem? Wprowadzenie oddziałów specjalnych na wschodnią Ukrainę to demonstracja Putina, że reakcję Zachodu ma w poważaniu.

- Usłyszał już z ust Obamy i innych przywódców Zachodu, że interwencji wojskowej w obronie suwerenności Ukrainy nie będzie.

- Zachód popełnił błąd tą deklaracją?

- Oczywiście. To był idiotyczny błąd. Taka deklaracja pokazała bowiem niezdecydowanie czy wręcz strach Zachodu, a Putin takie błędy z zimną krwią wykorzystuje. Widzimy to na wschodniej Ukrainie.

- Zostają sankcje. Stany Zjednoczone zapowiedziały, że rozważają możliwość ich rozszerzenia.

- To czcza gadanina. Putin ekonomicznych sankcji wobec Rosji się nie boi. Podjął już strategiczną decyzję i nie zamierza się zatrzymać. Ba! Nie może się zatrzymać. Rozbudził w Rosjanach marzenia o powrocie do imperializmu i nie może ich teraz zawieść. Zresztą rozbrat z Zachodem leży w interesie Putina. Zwiększa bowiem szansę na zachowanie przez niego dożywotniej władzy, nawet kosztem problemów gospodarczych. Zachód z całą mocą musi uderzyć w elitę władzy - Putina i jego najbliższe otoczenie, które prowadzi Rosję w stronę totalitaryzmu. To pozwoli uniknąć w przyszłości dylematu, czy walczyć z Kremlem o Łotwę czy Estonię, po które wkrótce może chcieć sięgnąć. Wtedy już nie będzie można wykpić się tłumaczeniem, że te kraje nie są członkami NATO, jak ma to miejsce w przypadku Ukrainy.

Czytaj: Putin i Miedwiediew dali sobie podwyżkę - prawie trzykrotną!

Polub se.pl na Facebooku