Spotykamy się po to, żeby porozmawiać o tym, co wydarzyło się nad polskim niebem. Słyszę różne określenia: incydent, atak, akt wojny. Jak pan by to nazwał? A może wypadek?
Nie akt wojny, raczej coś pośredniego między atakiem a naruszeniem. Dlaczego? Bo nie było tego dużo. Mieliśmy do czynienia z czternastoma dronami, które weszły do Polski od strony Dorohuska. To była część dużego ataku na Ukrainę. Kierowały się w stronę Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego. Część dronów ewidentnie skierowano nad Polskę, by ominęły obronę powietrzną rozmieszczoną na zachodniej Ukrainie. Trzy, może cztery, opuściły już teren Polski w okolicach Chrebennego. Do reakcji poderwano nasze F-16 oraz F-35 holenderskich Sił Powietrznych NATO. Większość dronów została zestrzelona. To oznacza, że po raz pierwszy zagrożenie zostało w dużej mierze, jeśli nie całkowicie, zlikwidowane. Trzeba się jednak liczyć z kolejnymi sytuacjami tego typu.
Dlaczego to się wydarzyło? Po co Rosjanie zdecydowali się na ten krok?
„Dwie pieczenie na jednym ogniu”. Po pierwsze, ominięcie obrony przeciwlotniczej Ukrainy. Po drugie, wywołanie w Polsce chaosu i paniki oraz dostarczenie paliwa rosyjskiej propagandzie. Od rana słyszymy dezinformacje, że Ukraina „wciąga Polskę do wojny” czy że „to były ukraińskie drony”. Rosyjskie media i konta w sieci natychmiast podchwyciły ten temat, szerząc fake newsy.
Czyli możemy powiedzieć, że jesteśmy w stanie wojny z Rosją – może nie kinetycznej, ale hybrydowej?
Dokładnie. To wojna hybrydowa i kognitywna. Z jednej strony działania psychologiczne, z drugiej – prowokacje militarne, takie jak ta z dronami. Nie można też wykluczyć sabotażu. To szeroki kompleks działań.
Rozumiem. Ale jeżeli celem Rosjan było zasianie paniki, to można powiedzieć, że udało im się. Czy ma pan argumenty, które mogłyby nas uspokoić?
Tak. Przede wszystkim skala naruszenia była niewielka – tylko czternaście dronów. Nasza obrona powietrzna zareagowała prawidłowo. Poza kilkoma, które uciekły na Ukrainę, wszystkie zostały zlikwidowane. Co ważne, przełamano dotychczasową granicę bierności. Wcześniej mówiono, że pojedyncze naruszenia to „incydent”, tym razem zareagowano stanowczo. To oznacza, że i w przyszłości reakcja będzie równie zdecydowana.
Prezydent Zełenski mówił po tym wydarzeniu, że Moskwa zawsze sprawdza granice tego, co możliwe. Jak wypadł nasz „test”?
Na razie dobrze. System powiadamiania i reakcji zadziałał. Problemem jest jednak koszt – użyliśmy F-16 i F-35 do zwalczania dronów wartych około 2000 dolarów. To ekonomicznie nieopłacalne. Potrzebujemy tańszych środków zwalczania, jak zestawy przeciwdronowe, systemy niskopułapowe czy broń lufowa.
Tu dotykamy kolejnego problemu – wykrywania dronów. Dlaczego to takie trudne?
Do wysokości 300 m jesteśmy praktycznie „ślepi”. Podpisano już umowę na zakup radarów SPL, które poprawią zdolności wykrywania nisko lecących środków napadu powietrznego, ale trafią do nas dopiero pod koniec przyszłego roku. Mamy też w planach aerostaty „Barbara”, ale ich pełna gotowość to dopiero 2027 rok. To efekt zaniedbań z lat 2022–2023, gdy wierzono, że nas problem nie dotyczy.
Czy pana zdaniem podobne ataki będą się powtarzać?
Tak, oczywiście. Rosji się to po prostu opłaca. Tanio kupują histerię i chaos w Polsce. Skoro raz się udało, będą to powtarzać.
Czy Rosjanie mogliby się posunąć dalej, np. do ataku dronami na konkretne cele?
Jeśli spróbują uderzyć w cele wojskowe czy infrastrukturę krytyczną – to będzie wojna. I wojna nie tylko z Polską, ale z całym NATO.
Z jakimi kolejnymi krokami eskalacji musimy się liczyć?
Na pewno z cyberatakami i sabotażem. Nie możemy zapominać, że w Polsce przebywa wielu Rosjan i Białorusinów. Część jest powiązana z Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego Białorusi. To potencjalne źródło zagrożeń dywersyjnych.
A jak reagować na poziomie sojuszniczym? Czy w tym kontekście użycie artykułu czwartego Traktatu Północnoatlantyckiego ma sens?
Artykuł czwarty dotyczy koordynacji działań i konsultacji, nie obrony wojskowej (to przewiduje artykuł piąty). Jednak jego wykorzystanie byłoby ważnym sygnałem politycznym i praktyką wspólnej reakcji. Problemem jest jednomyślność w NATO – mamy co najmniej dwóch „blokujących”: Węgrów i Słowaków.
Wspominał pan też o decyzjach innych krajów, np. Szwecji.
Tak. Szwedzi właśnie kupili polskie Pioruny – przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe. To najtańszy i jeden z najlepszych tego typu systemów w NATO. Sprawdził się na Ukrainie. To pokazuje, że nawet sojusznicy mają lukę w obronie przeciwlotniczej i że Polska ma tu ważny wkład.
Na koniec chciałbym zapytać o nasze bezpieczeństwo wewnętrzne. Na co powinniśmy uważać szczególnie?
Na sabotaż i dezinformację. Nie da się w 100% chronić każdego obiektu czy budynku. Celem mogą być infrastrukturę energetyczna, transportowa czy hale przemysłowe. Dlatego kluczowe jest penetrowanie przez nasze służby środowisk rosyjskich i białoruskich w Polsce. Na równi groźna jest też wojna informacyjna. Musimy nauczyć się weryfikować źródła informacji i nie ulegać fake newsom. To element walki z rosyjską strategią.
