„Super Express”: - Z reguły okres wakacyjny, nawet w roku wyborów prezydenckich, jest w USA czasem dość sennym. W tym roku w letnią kanikułę wkradło się trzęsienie ziemi w postaci rezygnacji ze startu Joe Bidena. Wielkie emocje polityczne budził też wybór kandydatów na wiceprezydentów. Nie pamiętam, żeby tak wiele się o nich dyskutowało w poprzednich kampaniach. Skąd to się bierze? To będzie tak wyrównany wyścig prezydencki, że 1-2 punkty procentowe, które można zyskać dzięki współkandydatom Kamali Harris i Donalda Trumpa zyskać, sprawią, że ta paprotkowa raczej rola wiceprezydenta okazuje się kluczowa?
Rafał Michalski: - Od dawna nie mieliśmy sytuacji, w której kandydaci na prezydenta mieliby tak duży elektorat negatywny. To sprawia, że sztaby wyborcze i Demokratów i Republikanów starają się część uwagi medialnej skierować na kandydatów na wiceprezydenta. To dlatego są oni dużo bardziej aktywni niż w przeszłości. I Donald Trump i Kamala Harris szukali takiego swojego Ala Gora z 1992 roku. Wtedy jako kandydat na wiceprezydenta Billa Clintona odgrywał on rolę kogoś z zewnątrz, kogoś ze świeżymi pomysłami.
- I James David Vance w przypadku Trumpa i Tim Waltz w przypadku Kamali Harris sprawdzają się w tej roli?
- Weźmy Kamalę Harris. Ona jest z Kaliforni, a mówiąc pół żartem, pół serio, gorzej być nie może. Od dekad amerykańska polityka to jest wielki konflikt pomiędzy Demokratami z Nowego Jorku i Demokratami z Kalifornii. Nowy Jork jest liberalny, bardziej umiarkowany, bardziej centrowy. Kalifornia zawsze była postrzegana jako centrum progresywizmu. Kamala Harris nawet jako wiceprezydenta była krytykowana przez skrzydło umiarkowanych Demokratów w Kongresie. I tu wchodzi Tim Waltz...
- Co z nim?
- To nie jest polityk, który w ostatnich latach pojawiał się często w przestrzeni medialnej. Wielu Amerykanów do niedawna w ogóle go nie znała. A jednocześnie jest człowiekiem z samego centrum demokratycznego establishmentu i specyficznego stanu dla partii Demokratycznej, czyli Minnesoty. Tu partia ma korzenie rolnicze i stawia na trzy tematy: robotnik, rolnik i ubezpieczenia społeczne. Kamala Harris biorąc do teamu Waltza, bierze człowieka, który ma dać jej wiarygodność w tych trzech tematach. Od kiedy Tim Waltz został wybrany, media społecznościowe z Partii Republikańska, a także sam J.D. Vance i media Donalda Trumpa, próbują sprowadzić jego gubernatorstwo do jednego: wpisania prawa do aborcji do konstytucji stanowej i umożliwienia osobom nieletnim rozpoczęcie tranzycji (procesu przechodzenia od jednego stanu do drugiego - przyp. red) płciowej. Ale te dwie ustawy to drobny wycinek tego, co Tim Waltz jako gubernator i wcześniej jako kongresmen firmował.
- Skoro Republikanie próbują zrobić z niego radykała, to znaczy, że wybór Waltza był celnym strzałem ze strony Kamali Harris?
- Tak, wygodniej im zignorować to, co podpisywał Tim Waltz jako kongresman. Po kryzysie finansowym z 2008 r. był on twardym zwolennikiem republikańskich odpowiedzi na niego. Podpisywał się pod większością projektów, które wtedy Republikanie przedstawiali, chociażby pod postulatami Johna McCaine'a w wyborach prezydenckich. Jakby tego było mało, był też zwolennikiem ochrony prawa do posiadania broni. Do tego firmował wiele rozwiązań z zakresu polityki społecznej, które jednak sprowadzają się przede wszystkim do wprowadzania ulg podatkowych. Kamala Harris wybrała więc polityka, którego Republikanom naprawdę trudno krytykować, bo w istocie popierają większość tego, co robił.
- Patrząc szerzej na kampanię wyborczą, jak w nowej rzeczywistości odnajdują się Republikanie? Nastawiali się na walkę z Joe Bidenem i zdobywanie łatwych punktów przez krytykowanie jego podeszłego wieku. Zmiana na Kamalę Harris chyba im jednak zaszkodziła.
- Rzeczywiście, Republikanie mają problem i Donald Trump zdaje się o tym wiedzieć. W czwartek doszło do dziwacznej konferencji prasowej Donalda Trumpa ogłoszonej bez komunikacji ze sztabem wyborczym. Widzimy więc, że tli się jakiś konflikt Trumpa ze sztabem. Do tego Trump spacyfikował Republikański Komitet Narodowy, czyli de facto kierownictwo Partii Republikańskiej, który decyduje o tym, gdzie płyną pieniądze na kampanię. Narzucił też Partii Republikańskiej swój program, który wyklucza wiele elementów będących do tej pory podstawą polityki Republikanów. Odcina to Trumpa od świeżych pomysłów komitetu wyborczego. Jakby tego było mało, Trump ze swoimi ludźmi uznał, że Republikanie wydają za dużo pieniędzy na kampanię, więc udało mu się wywalczyć ograniczenie tych wydatków. To rodzi jednak poważny problem dla jego kampanii.
- Jaki?
- Kiedy Kamala Harris, a wcześniej Biden, otwierali tysiące terenowych biur wyborczych, zatrudniali ich dyrektorów i wolontariuszy, którzy mogli prowadzić kampanię, to Donaldowi Trumpowi tych terenowych biur brakuje lub brakuje ludzi do pracy na jego rzecz. A przecież jednocześnie muszą obsłużyć jeszcze lokalne kampanie wyborcze, które będą towarzyszyć wyborom prezydenckim. To już zaczyna przekładać się na sondaże Republikanów w wyborach lokalnych, które po prostu pikują. Takie niuanse potwierdzają fakt, że dzisiaj Donald Trump nie ma ogólnego planu na prowadzenie swojej kampanii. Ale pokazuje także to, że kolejny tydzień słyszymy te same historie: że Kamla Harris jest przedłużeniem Joe Bidena, w zasadzie to ona stoi za wszystkimi decyzjami, które podejmował. Widać wyraźnie, że Trump i Republikanie nie mieli żadnego planu B i zaczyna to być wyraźnie widoczne.
- Czy Donald Trump ma jakieś perspektywy, żeby wejść w decydujące powakacyjne tygodnie kampanii w lepszej formie?
- Na razie miota się i wykonuje wiele niezrozumiałych ruchów. Jak choćby ciągłe ataki na niezwykle popularnego gubernatora stanu Georgia Briana Kempa z Partii Republikańskiej. A przecież Georgia będzie jednym z najważniejszych stanów wyborczych w listopadzie. Nie bardzo wiadomo, co Donald Trump chce tymi atakami osiągnąć. Niemniej największą siłą Donalda Trumpa jest to, że nadal w kluczowych elektoratach obserwujemy wzrost poparcia dla niego. Tak jest chociażby w gronie młodych czarnoskórych mężczyzn. Oni odpływali od Joe Bidena już od 2020 roku. Dane z czerwca tego roku pokazują, że od tego czasu Biden stracił sondażowo aż 10 punktów procentowych.
- Skąd się bierze ten pozytywny dla Trumpa trend?
- Kiedy ankieterzy pytają Amerykanów, co jest dla nich najważniejsze w zbliżających się wyborach, to mówią o dwóch rzeczach: sytuacji ekonomicznej i bezpieczeństwie. Jeśli chodzi o sytuację ekonomiczną to nie są to rzeczy makro, ale tzw. polityka kuchennego stołu – koszty energii, ceny w sklepach itp. Amerykanie widzą, że jest po prostu drożej niż cztery lata temu. W kwestiach bezpieczeństwa - dane dotyczące przestępczości są wyższe niż 4 lata temu. I Joe Biden i Kamala Harris w tych dwóch obszarach byli bardzo źle oceniani przez Amerykanów. Jeżeli więc Republikanie na tych dwóch aspektach skupiliby swoją kampanię, to oczywiście mogłoby oni wrócić do ścieżki ku zwycięstwu, ponieważ dziś mówimy o remisie.
- A co z problemami strukturalnymi kampanii Trumpa? One mogą go dosięgnąć?
- One będą się objawiać prawdopodobnie w listopadzie. Wtedy zadziała najprostszy mechanizm psychologiczny amerykańskiego wyborcy – od jakiegoś czasu głosują oni blokami. Kiedyś mogli zagłosować na przedstawicieli różnych partii w różnych wyborach – lokalnych, stanowych, do Kongresu i prezydenckich. To, że nie ma kto prowadzić kampanii na rzecz Republikanów w tych wszystkich wyborach, może przełożyć się na wynik samego Trumpa. To się ujawniło w 2020 roku w Pensylwanii.
Rozmawiał Tomasz Walczak