Agnieszka Odorowicz: Polska to raj dla filmowców

2014-05-08 4:00

Wywiad z Agnieszką Odorowicz

"Super Express": - Właśnie skończyły się w Warszawie zdjęcia do indyjskiej superprodukcji "Kick". Dlaczego Hindusi wybrali akurat Warszawę?

Agnieszka Odorowicz: - Rok temu powołaliśmy Polską Komisję Filmową, której głównym zadaniem jest promocja polskiego przemysłu audiowizualnego i przyciąganie zagranicznych produkcji do Polski. "Kick" to nie jest pierwszy film z Indii, którego produkcja ma miejsce w Polsce. W wakacje w Krakowie ruszą zdjęcia do filmu "Bangistan" w reżyserii Karana Anshumana, także z udziałem supergwiazd Bollywood. Trzeba pamiętać, że w Indiach rocznie sprzedaje się w kinach blisko 4 mld biletów! Trudno sobie wyobrazić lepszą promocję Warszawy, Krakowa i Polski.

- Czy pani zdaniem jacyś polscy aktorzy mają szansę wystąpić w produkcjach Bollywood?

- W naszym kraju jest wielu młodych utalentowanych aktorów, którzy na pewno odnaleźliby się w kinie z Bollywood. Osób nie tylko mających dobry warsztat aktorski, lecz także niebojących się skomplikowanych choreografii czy umiejących tańczyć lub śpiewać. Wystarczy spojrzeć na przedstawienia w teatrach muzycznych w całej Polsce, występuje w nich wiele świetnych aktorek i aktorów. Trzeba ich tylko skutecznie wypromować i pokazać hinduskim producentom. Być może Bollywood to okazja dla aktorów, którzy są już popularni poza granicami Polski, np. Pawła Deląga, który w Rosji cieszy się sporą popularnością i gra w serialach oraz wysokobudżetowych produkcjach. Dlaczego nie miałby spróbować w Bollywood?

- Czy jest szansa, że Polska stanie się europejskim centrum Bollywood?

- Każdy kolejny film indyjski realizowany w Polsce to szansa na przyciągnięcie następnych produkcji z Bollywood. Tak to działa. Dobre doświadczenia z pobytu w Polsce, udana współpraca z polskimi partnerami, pozytywne rekomendacje dla innych producentów, wreszcie ciekawe miejsca i plenery. Mamy kraj pełen wspaniałych miejsc, krajobrazów, unikatowej architektury. To raj dla filmowców, także tak wielkiej kinematografii jak hinduska.

- To o Wschodzie już wiemy, a czy mamy jakiś produkt eksportowy na Zachód?

- Uważam, że Robert Więckiewicz i Marcin Dorociński są znakomitymi aktorami i jestem przekonana, że zobaczymy ich w dużych międzynarodowych produkcjach. Po rolach "W ciemności", a zwłaszcza "Wałęsie. Człowieku z nadziei", Robert jest aktorem rozpoznawalnym i kojarzonym z dobrym kinem i rolami, które zapadają w pamięci. Z kolei Marcin ma już za sobą występy w produkcjach międzynarodowych, zarówno kinowych, jak i telewizyjnych, także dla wybitnego aktora z takim warsztatem, jakim dysponuje Marcin, gra w filmach zagranicznych nie stanowiłaby żadnego problemu. Jeśli zaś chodzi o reżyserów, to zwróciłabym uwagę na Małgorzatę Szumowską i Andrzeja Jakimowskiego, a z młodszego pokolenia - na Jana Komasę i Katarzynę Rosłaniec. Są świetną wizytówką polskiego kina w Europie.

- Czy polskie kino istnieje w sposób znaczący za granicą?

- Odkąd istnieje Polski Instytut Sztuki Filmowej, zainteresowanie polskim filmem znacząco wzrosło. Nasze filmy pokazywane są na ponad 700 festiwalach zagranicznych rocznie. Otrzymały nagrody i wyróżnienia w Berlinie, Wenecji, Cannes, Toronto czy Londynie. Warto pamiętać, że od 2006 r. mieliśmy też pięć nominacji do Oscara i dostaliśmy jedną statuetkę za film animowany "Piotruś i wilk". Kino polskie w innych krajach to jednak nie tylko festiwale, ale też widzowie. Dobrym przykładem jest ubiegłoroczny laureat festiwalu w Gdyni, "Ida", który w ciągu kilku tygodni przyciągnął do francuskich kin ponad 500 tys. widzów, osiągając w ten sposób trzeci najlepszy wynik w historii polskich premier kinowych we Francji. Film Pawła Pawlikowskiego miał więcej widzów niż "Człowiek z żelaza" i "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy oraz "Dekalog" Krzysztofa Kieślowskiego. Teraz zbiera entuzjastyczne recenzje we Włoszech, gdzie obejrzało go już prawie 100 tys. osób.

Zobacz: Bollywood zablokuje Warszawę. Film "Kick" będzie kręcony w stolicy

- Mówi się, że my, Polacy, nie lubimy oglądać polskich filmów.

- To nie jest prawda. Prawie jedna trzecia wszystkich widzów wybiera w kinach polskie filmy. To wielki sukces. W tym roku nasze produkcje obejrzało już ponad 4 mln 509 tys. widzów, a "Jack Strong" Pasikowskiego i "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego pokonały w liczbie sprzedanych biletów nawet szeroko reklamowane superprodukcje amerykańskie. Sam film o płk. Kuklińskim ze świetną rolą Marcina Dorocińskiego obejrzało prawie 1 mln 168 tys. osób! Dla porównania dodam, że w 2005 r. sprzedano na polskie filmy zaledwie 700 tys. biletów, a w 2013 r. - już 7,2 mln.

- A jednak część widzów narzeka na długość reklam w kinach.

- W stu procentach zgadzam się z widzami, że reklamy przed seansami są stanowczo zbyt długie. Kupując bilet do kina - a przecież bilety nie są tanie - chcemy obejrzeć film, nie kilkudziesięciominutowe bloki reklamowe! I żeby to były chociaż reklamy nadchodzących premier filmowych… Uważam, że widzowie mają prawo do informacji, ile minut przed seansem będą trwały reklamy, i przyjść bezpośrednio na film. Taka informacja powinna być powszechnie dostępna i przede wszystkim umieszczona na bilecie. Ponadto uważam za skandal pokazywanie przed seansami dla dzieci reklam i zapowiedzi filmów skierowanych do osób dorosłych. PISF razem z rzecznikiem praw dziecka będzie opracowywał projekt odpowiednich przepisów, które to zmienią.

- Jest pani ekonomistką, a kieruje pani instytutem sztuki filmowej. Czy to przeszkadza, czy pomaga w pani pracy?

- Na pewno pomaga. Znajomość rynku, obowiązującego prawa, a przede wszystkim poważne traktowanie publicznych pieniędzy to dzisiaj podstawa w zarządzaniu instytucjami, także instytucjami kultury. Sztuka filmowa wymaga, w odróżnieniu np. od wydania książki, dużych nakładów finansowych. Sam PISF jest instytucją tanią. Na bieżące działanie przeznaczamy rocznie średnio tylko 6 proc. naszego budżetu. Nie wiem, jak jest w innych urzędach, ale my dwa razy zastanowimy się, zanim wydamy każdą złotówkę. Instytut jest także miejscem współdziałania z przedsiębiorcami, którzy tworzą rynek filmowy. Tam gdzie spotykają się środki publiczne i pieniądze prywatne, trzeba być szczególnie dokładnym i rzetelnym w rozliczeniach finansowych.

Wiadomości se.pl na Facebooku