Ale czy prawdziwy agent przejmuje się tym, co o nim mówią i piszą? "Żyjemy w jakiejś absurdalnej wykreowanej przez media rzeczywistości" - filozofuje agent. Ale przecież sam ją kreuje. Agent Tomek został celebrytą.
Ale agent to przeciwieństwo celebryty. Agent Tomek dziękuje kolegom - współautorom jego sukcesu, którzy "na zawsze pewnie pozostaną w cieniu". Szkoda tylko, że nie bierze z nich przykładu. Ci ludzie cienia to prawdziwi agenci. Agent Tomek jest dumny z pracy w CBA, ale jednocześnie tę instytucję ośmiesza. Ośmiesza CBA i w ogóle polskich agentów.
Przeczytaj koniecznie: Jak agent Tomek poznał Dodę
"Nie można przekraczać barier kontaktów intymnych, to jedna z podstawowych zasad pracy agenta" - mówi Tomek. To bzdura. Chyba że coś się w świecie agentów zmieniło. Bo taką np. Zoję Zarubin, sowiecką agentkę, podczas konferencji Wielkiej Trójki w 1943 r. w Teheranie doradcy prezydenta USA dokładnie spenetrowali. A Roosevelt zmiękł wobec Stalina.
Ale cudze chwalicie, swego nie znacie. Bolesław Kontrym "Żmudzin", przedwojenny oficer Policji Państwowej rozpracowujący sowiecką agenturę na Kresach, aby odbić podwładnego aresztowanego przez NKWD, wypuścił się kilka kilometrów w głąb Rosji, zaatakował sowiecki posterunek, a jego załogę przeprowadził z workami na głowach do Polski. Przełożonych zawiadomił, że obcy patrol zatrzymał już po polskiej stronie. Sowieci wymienili jeńców na aresztowanego Polaka. Tylko media jakoś o tym milczały. Podczas wojny cichociemny Kontrym - na polecenie gen. "Grota" - zaplanował odbicie więźniów w Pińsku. Brawurową akcję przeprowadził jego przyjaciel - też policjant II RP, a potem też cichociemny Jan Piwnik "Ponury". "Żmudzin" chciał jeszcze rozbić więzienia na Pawiaku i Majdanku, ale przełożeni uznali to za szaleństwo. Po 1945 r. major Kontrym wpadł w ręce komunistów, którzy nie mogli mu zapomnieć przedwojennych upokorzeń.
Patrz też: Agent Tomek: Chroniłem Buzka, skułem w kajdanki Leppera. Teraz dostaje 4 tys. emerytury miesięcznie
Drugi, niemiecki, okupant nie mógł znieść sukcesów kapitana Antoniego Kasztelana, który rozbił na Wybrzeżu kilka niemieckich grup szpiegowskich. Po bohaterskiej obronie Helu we wrześniu 1939 r. dał Niemcom słowo honoru, że nie ucieknie, zanim nie trafi do niewoli. Jednak z obozu jenieckiego przekazali go - całkowicie bezprawnie - w ręce gestapo.
"Ryzyko utraty życia czy zdrowia jest bardzo duże" - przestrzega agent Tomek. I obok opowiada o p. Sawickiej i p. Marczuk. Prawdziwy agent, nawet po zakończeniu misji, nie ujawnia spraw, które prowadził, osób, które rozpracowywał. Żadnych nazwisk. Nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach, rzeczywiście zagrożony utratą życia.
Bolesława Kontryma komuniści rozstrzelali w Warszawie. Mimo czterech lat ciężkiego śledztwa nikogo nie wydał ani się nie złamał. Listy do matki i syna pełne są miłości i troski o najbliższych. Skatowany w niemieckim śledztwie Antoni Kasztelan zginął pod gilotyną w Królewcu. W ostatnim liście do rodziny pisał: "Godzina dla mnie wybiła. Byłem na to zawsze przygotowany, toteż nie jest to dla mnie wielką niespodzianką. Tak ginę za swoją pracę, za Ojczyznę". Bo dla prawdziwego agenta praca to służba dla kraju.
A dla agenta Tomka? Bardziej przypomina bohaterów "Czasu honoru", którzy paplają o wszystkim na lewo i prawo, a i na dziewczyny zawsze mają czas. Trudno, żeby nie byli rozgrywani przez Niemców i Sowietów. Oni też z prawdziwymi cichociemnymi - Bolesławem Kontrymem czy Janem Piwnikiem - nie mają nic wspólnego.