Szkoła równych szans
Skończyły się wakacje, miliony uczniów wróciły do szkolnych ławek.Teoretycznie wszystkie ławki są takie same. Teoretycznie wszystkie dzieciaki obowiązują te same zasady. Prawo do nauki jest powszechne, obowiązek szkolny dotyczy wszystkich.
Praktyka jest inna. Nie ma się co oszukiwać - dzieciom z bogatszych domów zawsze będzie łatwiej. Ale jak w ogóle mówić o równości szans, gdy barierą jest podręcznik? Praktycznie w każdym liceum można zobaczyć taką scenę: nauczycielka mówi “proszę otworzyć zbiór zadań”, a paru nastolatków zerka na zbiór kolegi, bo swojego nie ma.
Parę lat temu coś się w tej sprawie zaczęło ruszać w dobrym kierunku. Wprowadziliśmy darmowe podręczniki w podstawówkach. To była dobra decyzja. I na tym, niestety, stanęło. W szkołach średnich za podręczniki nadal trzeba płacić, i to sporo. W tym roku ceny poszły w górę, zestaw książek to już prawie 800 zł. W wielu domach tych pieniędzy po prostu nie ma - zwłaszcza teraz, kiedy ludziom ciążą rosnące koszty ogrzewania i ceny w sklepach. Nastolatki pójdą więc do szkoły bez książek, nie mają jak odrobić pracy domowej. Co prawda nie dowiedzą się, jak rozwiązać zadanie, ale uczą się innej lekcji - czasem dostajesz w życiu po głowie nie dlatego, że zawiniłeś, tylko dlatego, że twoi rodzice mają mniej pieniędzy.
Jeszcze trudniej jest, kiedy zamiast nauczycielki słyszysz burczenie własnego brzucha. To dlatego po drugiej stronie Bałtyku obiad w szkole jest dla wszystkich. U nas trzeba za to zapłacić. Rodzice mogą oczywiście zgłosić się do pomocy społecznej. Dostajesz wtedy specjalny kartonik, z którym można ustawić się w kolejce po zupę. Wszyscy na ciebie patrzą, wszyscy wiedzą, co znaczy twój kartonik. Jak się ma 12 lat, spojrzenia kolegów są ważniejsze niż pełny brzuch. Konsekwencji można się domyślić.
Dzieciaków, które będą stawać w takiej sytuacji, będzie więcej. Idzie gorszy czas w gospodarce. W wielu rodzinach zaczęło się zaciskanie pasa. Mądrze opiekuńcze państwo powinno zadbać o to, żeby wszystkie dzieci miały jak się uczyć. Bez upokorzeń, bez wstydu, bez niezasłużonych jedynek. Nasze udaje, że to nie jego problem.
To nie są duże pieniądze. Na bezpłatne podręczniki i obiady dla wszystkich uczniów wydalibyśmy ułamek tego, co poszło na dotacje dla biznesu czy zwolnienia z podatków dla korporacji. Stać nas na to. Nie stać nas na to, żeby odbierać przyszłość dzieciom, których jedyną winą jest to, że urodziły się w biedniejszej rodzinie.