W Sejmie zaproponowaliśmy, żeby zapewnić pracownikom handlu rekompensaty. Bo taka zmiana, wprowadzona z zaskoczenia, naprawdę nie jest fair. Chodzi o kasjerki w marketach, o sprzedawców w sklepach - ludzi, którzy i tak codziennie stykają się z setkami potencjalnie zakażonych. Teraz odebrano im bez uprzedzenia czas z rodziną. Zaproponowaliśmy, żeby przynajmniej dać za ten dzień dodatkową stawkę. Ale dodatku za 6 grudnia nie będzie. PO i PiS, walczące co dzień w tysiącu spraw, zagłosowały zaskakująco zgodnie. Interesy sieci handlowych uznali za ważniejsze od skromnego gestu wobec pracowników. Poprawka senackiej lewicy nie została nawet poddana pod głosowanie.
To nie wyjątek. Niedawno natknęliśmy się na podobny mur, kiedy próbowaliśmy wprowadzić ochronę dla restauracji przed wyzyskiem ze strony pośredników. Małe knajpki w pandemii ledwo żyją, uzależnione od zamówień z internetu. Nawet trzecią złotówkę z ceny zgarnia pośrednik. Mali płaczą i płacą, chociaż z każdym dniem są bliżej bankructwa. Ale niestety ich problemy nie przekonały ani senatorów PiS-u, ani Platformy. Usłyszeliśmy, że liczy się "wolność rynku".
W wyższej izbie parlamentu widać dobrze, jak szkodliwy byłby w Polsce system dwupartyjny. Warto o tej lekcji pamiętać. Bo można, niestety, bić się na śmierć i życie o praworządność, a jednocześnie w innych sprawach mało się różnić. Właśnie dlatego tak ważne jest, żeby system polityczny był wielopartyjny. Inaczej głosu tych, którzy są słabsi - głosu pracowników, drobnych podmiotów gospodarczych czy spółdzielców - po prostu nie będzie słychać. Choć słuchając obrad czasem trudno w to uwierzyć, większość Polaków utrzymuje się z pracy, a nie z odsetek od kapitału. Lewica jest w parlamencie po to, żeby ktoś się o nich upomniał.
Ostatnio pewien dziennikarz zapytał mnie o chwiejącą się, senacką większość. Myślę, że warto patrzeć na sytuację w Senacie realistycznie, bez złudzeń. Ciągle jest tam większość, która chce trójpodziału władzy i wolnych wyborów. Na tyle, mam nadzieję, można liczyć. Na więcej - niekoniecznie.