W największym skrócie - bo budżet państwa to nie to samo co budżet domowy. W państwie nie każdy deficyt jest zły. Ten nie jest żadnym zaskoczeniem. Trwa globalny kryzys, światowa gospodarka dusi się od koronawirusa. Po stronie państwa leży odpowiedzialność, żeby odpowiedzieć na kryzys zdrowotny, ekonomiczny i społeczny. Firma może zatrzymać działalność, rząd nie. Szkoły, szpitale i urzędy muszą funkcjonować, a to kosztuje. Dlatego praktycznie wszystkie światowe potęgi zwiększają deficyty. Obsesyjne trzymanie się w takich okolicznościach dyscypliny budżetowej to byłby niemądry dogmatyzm.
Czy to znaczy, że budżet przygotowany przez Morawieckiego jest dobry? Niestety nie. Problem nie polega jednak na tym, że Morawiecki wyda więcej niż uzyska z podatków - tylko na tym, co je wyda.
Najgłupsza pozycja to niewątpliwie cięcia w administracji publicznej. W chwili, kiedy bardzo dużo zależy od sprawności państwa, rząd zwalnia i tnie pensje w budżetówce. Przekonaliśmy się choćby za rządów Tuska, co powodują takie cięcia. Oszczędnoci są żadne, za to szkody trwałe. Są jednak dziedziny, na których PiS nie oszczędza. Czytając nową ustawę budżetową stopniowo nabrałem przekonania, że według Morawieckiego koronawirusa najlepiej będzie po prostu zastrzelić. Największy wzrost wydatków obejmuje bowiem wojsko i policję. Pieniądze na resorty siłowe rosną szybciej niż środki przeznaczone na zdrowie! A przecież problemy przeżywają nie tylko szpitale. Dzieci poszły właśnie do szkół, które są słabo przygotowane na pandemię, bo rząd nie dał na to dodatkowych środków. Pieniędzy potrzeba na wsparcie dla tracących pracę. Przydałoby się dosypać coś Inspekcji Pracy, która ma roboty po łokcie. Mnóstwo nowych obowiązków dostał Sanepid - ale w budżecie Morawiecki o nim zapomniał. Chyba, że to inspektorzy sanitarni będą jeździć nowiutkimi czołgami, które właśnie kupujemy od Amerykanów? W czasie kryzysu nowy czołg naprawdę może poczekać. Szpitale, szkoły, wreszcie inspekcje, od których zależy nasze bezpieczeństwo - nie.