Co mówi Główny Urząd Statystyczny o naszym „rynku pracownika”? Właśnie pojawiły się nowe dane o sytuacji zatrudnionych. I są to złe informacje. Mocno wzrosła liczba umów śmieciowych, pracuje na nich grubo ponad milion Polaków. Przez rok przybyło sto tysięcy takich umów. Mimo dobrej koniunktury firmy zatrudniają, nie dając podstawowych praw pracowniczych. Dlaczego? Bo mogą.
Rząd cieszy się z rosnących wskaźników przedsiębiorczości. Tylko czy jest z czego? Jak duża cześć nowozakladanych działalności to prawdziwe firmy? Ile to tylko przykrywka dla życia bez stabilności, założona tam, gdzie powinna być normalna, etatowa umowa o pracę? Tego GUS, ani żadna instytucja państwowa, nie bada.
Ten brak stabilności ma swoje konsekwencje. Rząd dziwi się, ze pomimo sporych wydatków na program 500 plus dzietność nie chce się podnieść. Mnie to zupełnie nie dziwi. Bo też jak odpowiedzialnie zdecydować się na potomka, pracując z dnia na dzien, na umowie o dzieło?
Co zrobić, z grubsza wiadomo. Zmuszanie do zakładania pseudo-firm skończyłoby się, gdyby rząd odważył się wprowadzić tzw. „Test przedsiębiorcy”. Znaczna cześć umow cywilno-prawnych narusza prawo pracy. Na straży przestrzegania tego prawa stoi dziś tygrys bez zębów - Państwowa Inspekcja Pracy. Inspekcja powinna dostać nowe uprawnienia i - przede wszystkim - pieniądze na sprawne działanie. To się jednak nie dzieje. Od lat inspektorzy nie mogą się doprosić tego, żeby mogli ustalać swoją decyzją stosunek pracy. Rok w rok budżet PIP jest obcinany.
To, źe polski rynek pracy nadal toczy plaga umów śmieciowych, to nie przypadek. Rząd po prostu nie chce z tym nic zrobić. Pracowników na smieciówkach poświęcono w imię miłych stosunków z organizacjami biznesowymi. Dokładnie tak jak za Tuska. Kto nie wierzy, może znaleźć symbol tej polityki w projekcie budżetu. PiS znowu przeznaczył w nim więcej pieniędzy na IPN niż na PIP.