W Polsce mamy setki nielegalnych wysypisk. Trzy lata temu posłanki Daria Gosek-Popiołek i Paulina Matysiak policzyły, że było ich ponad 200. Wtedy znajdowało się na nich 800 tysięcy ton toksycznych śmieci. Schemat ich powstawania jest identyczny. Najpierw „firma” rejestruje skład odpadów. Piszę w cudzysłowie, bo składy są rejestrowane „na słupa”. Znajduje miejsce, bierze pieniądze - czasem od Niemców, czasem od Polaków, generalnie od każdego, kto ma trujące śmieci i chce się ich pozbyć - upycha tam tyle syfu, ile się tylko da, po czym znika.
Śmieci, pozostawione same sobie, co jakiś czas płoną. Do sprasowanych odpadów biologicznych ciągną prusaki i szczury. Plastikowe beczki z chemikaliami pękają, trucizny sączy się w glebę i do wód gruntowych. Ludzie i zwierzęta piją tę trującą wodę, degraduje się środowisko. To historia z Zielonej Góry, ale wydarzyła się przecież nie pierwszy raz. Słyszałem bliźniaczo podobne z Łaniąt, gdzie interweniowała posłanka Matysiak, z Gorlic, gdzie mieszkańcom pomagała posłanka Gosek-Popiołek.
Kiedy samorząd orientuje się, że „firma” dała nogę, wydaje decyzję o usunięciu wysypiska. Ale niewiele się w praktyce dzieje, bo gminy nie mają na to pieniędzy. I w sumie trudno się dziwić, bo ich budżety są skromne, a koszty ogromne. Środki centralne na ten cel są za małe, więc bezpańskie trucizny tkwią tam, gdzie je pozostawiono, przez lata. W Częstochowie są cztery groźne wysypiska z porzuconymi śmieciami. Rząd - po 5 latach - dał pieniądze na posprzątanie jednego z nich. Co z pozostałymi? Będą leżeć i truć, aż zapłoną.
Śmieci - niezależnie od tego, czy są „polskie”, czy „niemieckie” - trzeba posprzątać. Żeby to się wydarzyło, gminy muszą dostać dużo większe środki na usunięcie wysypisk. Ale to nie wystarczy. Żeby zatrzymać ten proceder, trzeba w końcu zmienić prawo. Bez wiecznego zasłaniania się wolnością prowadzenia biznesu. To nie jest najważniejsza wartość. Firma-krzak nie może dostawać zgody na składowanie odpadów. Tych, którzy narażają życie i zdrowie tysięcy ludzi, powinno się karać adekwatnie do zagrożenia, które stworzyli.
W Zielonej Górze, w Łaniętach, w Gorlicach nie chcą słuchać, którego polityka to wina, że do rzeki cieknie brązowy syf. Chcą żeby woda była czysta i zdrowa. Zadaniem państwa jest o to w końcu zadbać.