Rząd zasłania się oficjalnymi danymi i mówi, że inflacja jest niska. Ale przy kasie w spożywczym widać coś innego. Skąd ta różnica? Faktycznie, niektóre towary tanieją - na przykład sprzęt RTV. Tyle że w niezamożnych rodzinach większość pieniędzy wydaje się na jedzenie i mieszkanie, a nie na zestaw kina domowego. Mateusz Morawiecki może kupić taniej niż przed rokiem stucalowy telewizor. Ale co ma z tego samotna matka, żyjąca za 1650 zł na rękę? Jej sytuacji nie poprawi nawet 500 plus - bo PiS uznał, że jest zbyt bogata i nie zasługuje na wsparcie.
Co powinien zrobić rząd? Zadbać, żeby płace i świadczenia rosły szybciej niż ceny żywności. Niestety, jest realne niebezpieczeństwo, że stanie się odwrotnie.
Kilka dni temu Mateusz Morawiecki przyznał w Sejmie, że polscy pracownicy zarabiają za mało. Ale za tymi słowami nie idą czyny. Rząd, w którym Morawiecki odpowiadał za gospodarkę, ustalił na nowy rok bardzo skromną podwyżkę płacy minimalnej. Partia Razem ostrzegała, że przy rosnących kosztach życia to może być zbyt mało. Związkowcy proponowali, żeby stawka minimalna wynosiła 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Morawiecki zachował się, niestety, jak skąpiec. Efekty będzie wkrótce widać - w koszyku z zakupami. Płacę minimalną trzeba podnieść, ale to nie wystarczy. Ceny żywności uderzają przecież nie tylko w najbiedniejszych. Żeby wynagrodzenia poszły mocniej w górę, musimy wzmocnić pozycję wszystkich pracowników. Jak? Dwa oczywiste rozwiązania to: wyplenić w końcu śmieciówki i ułatwić organizowanie się w związki. Gdy pracownicy są zorganizowani i chroni ich Kodeks pracy, łatwiej upomnieć się o podwyżki. Niestety, rząd od dwóch lat "nie zdążył" zająć się tym tematem.
Z partiami u władzy tak się dziwnie dzieje, że szybko psuje im się wzrok. PiS nie dostrzega problemu. I właściwie trudno się dziwić. Parę złotych więcej to żadna tragedia, kiedy ma się - tak jak pan premier - grube miliony na koncie. Na Nowogrodzkiej wolą więc ekscytować się sondażami, niż patrzeć na sklepowe rachunki. Podobnie jak pewien były prezydent uwierzyli, że są skazani na zwycięstwo. Ale jeśli ceny będą coraz szybciej pożerać płace, może ich czekać przy urnach niemiła niespodzianka.