Po drugiej stronie ulicy, za plecami policji, chował się premier Jarosław Kaczyński. Co godzinę wychodziliśmy z namiotów i waliliśmy w bębny. Czasem bywało tak głośno, że po dniu spędzonym w "białym miasteczku" od hałasu pękała głowa. Kaczyński miał jednak chyba dobre zatyczki do uszu, bo postulatów pielęgniarek nie usłyszał aż do ostatniego dnia swoich rządów. Do "białego miasteczka" wdzięczyła się wtedy Ewa Kopacz. Niestety, kiedy doszła do władzy, szybko zapomniała o swoich obietnicach.
Zegar tykał, minęło 10 lat. Kolejne rządy zastraszały pielęgniarki, mówiąc, że nie wolno im strajkować i odejść od łóżek pacjentów. Szantaż był skuteczny. Państwo latami oszczędzało na płacach personelu szpitalnego. Kolejni ministrowie udawali, że problemu nie ma. Efekt? Dziś średni wiek pielęgniarki to 51 lat. Młodych jest w zawodzie garstka. Już jesteśmy w ogonie Europy, a najgorsze przed nami. W najbliższych latach dziesiątki tysięcy sióstr przejdą na emeryturę. Wtedy nie będzie komu opiekować się nami w szpitalach.
Skutki pozornych oszczędności poniosą pacjenci. Oddział, na którym dyżuruje jedna przemęczona, sześćdziesięcioletnia pielęgniarka, nie jest bezpieczny dla chorych. Choćby nie wiem jak się starała, nie wykona zadań ponad siły. Przyszłość nie wygląda dobrze. Jeśli nic się nie zmieni, dzwonek przy szpitalnym łóżku będzie dzwonić, ale nikt go nie usłyszy.
Pokolenie Kaczyńskiego - urodzone po wojnie i nadzwyczaj liczne - dobiega siedemdziesiątki. Wkrótce będzie potrzebowało opieki. Nie każdy 70-latek może liczyć na luksusową prywatną służbę, jaką otoczył się prezes PiS-u. W starzejącym się społeczeństwie potrzebujemy więcej pielęgniarek i więcej lekarzy geriatrów. Bez tego opieka zdrowotna po prostu się zawali. Kolejne rządy PiS i PO zmarnowały te dziesięć lat. Dziś jest ostatni moment, żeby uratować szpitale przed zapaścią. Musimy zwiększyć zatrudnienie na oddziałach i podwyższyć płace pielęgniarek. Od zaraz!
Zobacz: TOMASZ WALCZAK VIDEOBLOG: Skok na kasę