„Super Express”: - Zbliża się 20. rocznica wejścia Polski do Unii Europejskiej, więc More in Common postanowił przebadać stosunek Polaków do Wspólnoty. Wasz raport na ten temat nazwaliście „Dojrzali i asertywni. Polki i Polacy o Unii Europejskiej”. Przyznam, że spodziewałem się niepoprawnego euroentuzjazmu, bo on nam przez te dwie dekady nieustannie towarzyszył.
Adam Traczyk: - Cóż, okrzepliśmy w Unii Europejskiej i wydaje się po prostu, że młodzieńczy entuzjazm, który towarzyszył nam przez lata wobec niej należy już do przeszłości. Zresztą ten nasz niepoprawny euroentuzjazm był często dość płytki, troszeczkę urzędowy albo sztucznie nadmuchany. Zmiana to to więc niekoniecznie coś negatywnego. Teraz jesteśmy dojrzalszymi Europejczykami i potrafimy myśleć o Unii Europejskiej także w sposób krytyczny, z większą pewnością siebie, a jednocześnie nie kwestionując naszej przynależności do Wspólnoty. Czujemy, że mamy nie tylko mandat, ale także możliwości do tego, aby aktywnie wpływać na Unię Europejską w sposób wyraźniejszy, bardziej konstruktywny, ale też zgodnie z naszymi wyobrażeniami.
- Chcemy czynić UE na swój obraz i podobieństwo?
- Niekoniecznie. Uważamy, że na poziomie unijnym często pojawiają się pomysły, które popychają Polskę we właściwym kierunku. Ale nie chcemy kopiować wszystkiego, co zostanie „klepnięte” w Brukseli. Chcemy jako społeczeństwo autentycznie i realnie kształtować politykę w UE. Poza tym nie jesteśmy ślepi na to, co działo się w ostatnich latach. Widzimy, że wyzwania, z którymi mierzyła się Unia Europejska, nie zawsze były rozwiązywane w sposób w pełni satysfakcjonujący. W oczach wielu Polaków w części ważnych dla nas kwestiach Unia Europejska „nie dowozi”.
- W Polsce wydają się dopuszczalne tylko dwie postawy: euroentuzjastyczne albo eurosceptyczne. Czym jest to, o czym pan mówi? Eurosceptycyzmem właśnie?
- Jak to często bywa w polskiej debacie publicznej, niestety i w sprawach europejskich stara się nas wepchnąć w ów sztuczny dwubiegunowy podział napędzający polaryzację. A sprawa jest przecież dużo bardziej złożona. Do którego bowiem obozu zapisać osobę, która całą mocą popiera członkostwo Polski w Unii Europejskiej, ale nie chce, abyśmy wchodzili teraz do strefy euro? Wiele postaw wynika z pewnego okrzepnięcia naszej relacji z Unią. Widzimy chociażby, że liczne krytyczne oceny względem unijnej polityki migracyjnej czy energetycznej nie prowadzą automatycznie do zakwestionowania naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Dajemy sobie przestrzeń do tego, aby krytycznym okiem spojrzeć na poczynania Unii pozostając jednocześnie dojrzałymi i dumnymi Europejczykami. Dumę z europejskości deklaruje bowiem niemal 60% Polaków, co pokazuje jak ważną częścią naszej tożsamości się ona stała. - A propos okrzepnięcia, to wyraźnie wskazują na to liczny. Co prawda 57 proc. z nas uważa, że nasze członkostwo w Unii jest czymś dobrym, ale 33 proc. uważa, że nie jest ani czymś dobrym, ani czymś złym. Ten neutralny stosunek wskazuje się, że Unia jest po prostu naszą codziennością. - Dla wielu osób Unia Europejska po prostu jest, nie da się wymazać z ich obrazu rzeczywistości, nawet jak czasem podwinie się jej noga. Zresztą, czy chcemy od razu rzucać polskim paszportem i wyjeżdżać z kraju, gdy nie podoba nam się, jak działa służba zdrowia, drażnią nas dziury w drodze czy źle oceniamy tę czy inną instytucję? Z Unią Europejską niemała część społeczeństwa ma podobnie. Ona po prostu jest i spełnia pewne funkcje. Raz robi to lepiej, raz gorzej, ale jest częścią naszej rzeczywistości. Ale pamiętajmy, że i te postawy stanowią wyzwanie dla sił proeuropejskich.
- W jakim sensie?
- Musza one zadbać, aby ta ambiwalencja nie przerodziła się w sceptycyzm. Innymi słowy, aby w momencie, gdy ktoś powie „sprawdzam”, większość z tej jednej trzeciej Polaków opowie się za Unią, a nie będzie szukać odpowiedzi na swoje troski po stronie partii eurosceptycznych czy wręcz antyunijnych.
- Pewne powody do niepokoju są. Mimo ogólnie pozytywnego stosunku do Unii, aż 1/3 z nas na pytanie, czy Polska odnalazłaby się poza Unią Europejską, odpowiada twierdząco.
- Tutaj wyraźnie widać tą drugą stronę medalu. Część Polaków wobec niezadowolenia z części polityk europejskich przechyla się obecnie wyraźniej w kierunku eurosceptycznym. W większości co prawda dominuje pozytywne nastawienie do UE – doceniamy to, że jesteśmy częścią większej całości, która przyczynia się do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego. Ale tych krytycznych głosów nie można zlekceważyć. Tym bardziej, że jeśli uważniej przyjrzeć się pożądanym przez Polaków rozwiązaniom choćby w kwestiach polityki energetycznej i klimatycznej widzimy, że w dużej mierze pokrywają się one z tym, co wypracowano na forum europejskim. Obserwujemy więc sprzeciw wobec unijnym politykom, choć popieramy jej cele. Widać wyraźnie, że Unia Europejska ma ogromny problem komunikacyjny. Nie potrafi on wytłumaczyć obywatelom, czym i dlaczego się zajmuje.
- To coś, co się od lat w Unii nie zmienia...
- Dokładnie. Tak jest choćby z Zielonym Ładem, który jest przecież ogromnym projektem modernizacyjnym, mającym napędzać rozwój infrastruktury i zapewnienie europejskiemu przemysłowi konkurencyjności na następne dekady. TO uderzające, że dyskusja ogniskuje się na zakazie sprzedaży nowych samochodów z silnikami spalinowymi za kilkanaście lat, a nie rozwoju elektromobilności, w której Europa musi gonić USA i Chiny. Obywatele UE nie wiedzą, jakie są korzyści płynące bezpośrednio z Zielonego Ładu. Słyszą za to enigmatyczne hasła, jak Fit for 55, które nic im nie mówią i są kompletnie nieczytelne i niezrozumiałe dla zwykłego odbiorcy. A wystarczy sobie porównać, jak polityka klimatyczna Stanów Zjednoczonych została zakomunikowana Amerykanom.
- I jaka to różnica?
- Agenda energetyczno-klimatyczna administracji Joe Bidena nosi tytuł „Ustawa na rzecz redukcji inflacji”. Obywatel od razu dostaje sygnał, że celem tych wszystkich polityk klimatycznych jest po prostu zmniejszenie kosztów życia, czyli sprawa kluczowa dla większości z nas. Stąd szerokie dla tej polityki poparcie w USA, wykraczające poza partyjne podziały. Obywatele europejscy, nie tylko Polacy, muszą wreszcie dostrzec w jasny sposób, po co Unia Europejska robi to, co robi; po co państwa członkowskie wypracowują takie, a nie inne reformy i regulacje. Bez pozytywnej opowieści i jasno zarysowanych celów, unijne polityki będą łatwym celem, a nabrzmiewająca krytyka może się przełożyć już wprost na nastroje antyunijne.
- Widać, że przynajmniej w elektoratach dwóch partii już to przynosi pewien rezultat. 50 proc. zwolenników PiS oraz Konfederacji na wspomniane już pytanie, czy Polska poza UE poradziłaby sobie lepiej, odpowiada twierdząco. To chyba sygnał ostrzegawczy, bo może okazać się zaraźliwe.
- Ewidentnie widać, że antyunijna narracja działa na część Polaków i ma swoje skutki, jeżeli chodzi o postrzeganie Unii Europejskiej. Wydaje się wręcz, że jesteśmy na etapie, w którym proeuropejskie narracje muszą zawierać w sobie pewną dozę krytycyzmu wobec Unii Europejskiej. Jeśli chce się wiarygodnie skorygować kurs Unii Europejskiej, nie można przemilczeć negatywnej oceny pewnych polityk unijnych. Wielu Polaków oczekuje pewnego naprostowania, poprawienia polityk unijnych. Nie oznacza to jednocześnie, że oczekujemy odrzucenia ambitnych celów i dokonania antyeuropejskiego zwrotu. Wręcz przeciwnie, nasze badania pokazują np. jednoznacznie, że Polacy nie chcą porzucenia starań na rzecz ochrony klimatu i domagają się przyśpieszenia inwestycji w odnawialne źródła energii. Z oczywistych względów, w tym wojny toczącej się za naszą wschodnią granicą, Polacy szukają też schronienia w większej całości i Unia Europejska taką całością właśnie jest. Stąd zależy nam na tym, żeby ona dobrze funkcjonowała i dobrze nam służyła jako obywatelom. Jest ogromna przestrzeń na odświeżenie proeuropejskiej narracji.
- I na koniec jeszcze jedna ciekawa rzecz z waszych badań. Zapytaliście, czy duże kraje, takie jak Niemcy i Francja, mają w Unii Europejskiej zbyt duży wpływ. 64 proc. Polaków uważa, ze tak właśnie jest. Jak to interpretować?
- Z jednej strony jest to oczywiście pewien sprzeciw z pozycji mocno prawicowych zgodnie z tezą, iż pogłębianie integracji wzmacnia tych największych unijnych graczy. Ale ważniejszy wydaje mi się tu fakt, że nabraliśmy pewności siebie, jeżeli chodzi o Unię Europejską. Czujemy, że mamy potencjał do odegrania silniejsze roli z racji stabilnego wzrostu gospodarczego znacznie przebijającego unijną średnią czy też trafnej diagnozy w sprawach międzynarodowych i dostrzeżenia zagrożenia ze strony Rosji, gdy inni woleli odwracać wzrok. Prawo i Sprawiedliwość w pewnym sensie pobudziło te nastroje i aspiracje mówiąc przez 8 lat swoich rządów, że wstajemy z kolan w polityce zagranicznej. Problem PiS polegał na tym, że nie potrafił tego wstawania z kolan urzeczywistnić. Zamiast tego odgrywaliśmy w polityce europejskiej najwyżej rolę dość nieudolnego hamulcowego.
- Polityka była jaka była, ale ambicje społeczeństwa pozostały?
- Wydaje się, że pewne oczekiwania zostały rozbudzone. Teraz nowy rząd już z pozycji bardziej proeuropejskich musi dowieźć rezultat, który obiecywało Prawo i Sprawiedliwość. Czyli musimy odgrywać silniejszą rolę w Unii Europejskiej, bardziej asertywną, ale też bardziej konstruktywną. Większości Polaków nie interesuje teatralny eurosceptycyzm, chcemy pogłębienia integracji. Stąd nowa, podmiotowa polityka europejska musi wychodzić z pozycji proeuropejskich i mieć na celu nie tylko realizację polskich interesów, ale i dobro całego projektu europejskiego.
Rozmawiał Tomasz Walczak