"Super Express": - Co jeśli wyrok Trybunału Konstytucyjnego uznałby dekrety o stanie wojennym za nieprawomyślne?
Adam Borowski: - Dla nas niezgodność tych dekretów z konstytucją była oczywista od samego początku. Już na drugi dzień po wprowadzeniu stanu wojennego krakowscy prawnicy wydali ulotkę, która była wykładnią tego twierdzenia. Może ewentualny wyrok pozwoliłby pociągnąć członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z gen. Jaruzelskim na czele do odpowiedzialności konstytucyjnej.
- Zmieniłoby to coś w sytuacji ofiar?
- Trudno powiedzieć. Na pewno byłoby dobrze, jeżeli otworzyłoby to drogę do odszkodowań. Pamiętajmy, że w czasie stanu wojennego bardzo wiele osób straciło pracę niemal z dnia na dzień. Dziś mają problemy z uzyskaniem odpowiednich emerytur, gdyż stracili w tym okresie ciągłość pracy.
- Jak wiele jest takich osób?
- Myślę, że liczby idą w tysiące. Znam przypadki ludzi, którzy niespecjalnie byli zaangażowani w działalność opozycyjną. Jedyną ich przewiną było to, że nie chcieli podpisać lojalki. System jednak obszedł się z nimi niezwykle okrutnie. Ostatnio zajmowałem się przygotowywaniem "Encyklopedii Solidarności". Dzięki pracy nad nią poznałem wielu ludzi z drugiego-trzeciego szeregu, którzy działali w małych miejscowościach i spotkali się z okropnymi represjami. Byli zwalniani z pracy, nie mogli znaleźć następnej, co zmuszało ich do opuszczania miejsca zamieszkania.
- Jak dziś zapewnić godną egzystencję tym ludziom?
- Myślę, że ta sprawa jest sporym wyrzutem sumienia dla wielu osób, szczególnie tych, którzy sami byli ofiarami stanu wojennego i którym w wolnej Polsce udało się wejść do parlamentu. W tym czasie nie zrobili nic, żeby pomóc swoim zapomnianym kolegom. Również osoby takie jak ja, którym w życiu się powiodło, powinny uderzyć się w pierś i starać się coś zrobić. Sami jednak możemy nie dać rady.
- Rządzący nie widzą problemu?
- Mam wrażenie, że w chwili obecnej nikt z decydentów nie widzi, w jakich warunkach egzystują ci ludzie. Oczywiście łatwiej dostrzec tych, którzy siedzieli w więzieniach. Natomiast cała rzesza ludzi, którzy cichutko pracowali, konspirowali, wyrażali swoje poglądy, byli relegowani z pracy, nie dostawali podwyżek czy awansów, nie może liczyć na żadną pomoc. Trzeba by było znaleźć systemowe rozwiązania, które zrekompensowałyby im straty, które w tamtych czasach ponieśli.
- Nie ma pan wrażenia, że politykom ciut łatwiej przychodzi zabranie wysokich emerytur byłym esbekom, niż zadośćuczynienie ludziom, którzy, jak pan mówi, po cichu walczyli z systemem i z jego ręki cierpieli?
- Na pewno. Przede wszystkim bardzo trudno jest zweryfikować, kto był prześladowany, a kto nie. Dlatego łatwiej zabrać uposażenia oprawcom, a że zabrać trzeba, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. I tak to grubo za mało, jeśli chodzi o rozliczenie czasów PRL-u.
Adam Borowski
Działacz opozycji demokratycznej w PRL