Adam Andruszkiewicz

i

Autor: Własne Adam Andruszkiewicz, minister cyfryzacji

Adam Andruszkiewicz o kulisach wejścia do rządu [TYLKO W SE]

2019-01-01 16:39

– Na pewno pomogę rządowi dotrzeć do młodego pokolenia, które bardzo mocno mnie wspiera. Krytycy obawiają się tego i próbują mnie oczernić - mówi w rozmowie z Super Expressem świeżo upieczony wiceminister cyfryzacji Adam Andruszkiewicz.

„Super Express”: – W piątek premier Mateusz Morawiecki powołał pana na stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Cyfryzacji. Nie brak głosów, że do tej pory dał się pan poznać głównie jako człowiek znany z pobierania tzw. kilometrówek, czyli sejmowych pieniędzy na samochód, choć nie miał pan prawa jazdy. To wystarczające kompetencje?

Adam Andruszkiewicz: – Jestem świadomy tego, że znajdą się osoby, które będą mnie krytykowały. Uważam, że mają do tego prawo, mamy wolność słowa. Niepokoi mnie jednak jakość tej krytyki. Po pierwsze, moje kilometrówki są rozliczone prawidłowo, co potwierdza Kancelaria Sejmu. Po drugie, funkcja sekretarza stanu jest w dużej mierze funkcją administracyjną.

– Rozumiem zatem, że jest pan ekspertem od zarządzania?

– Owszem, znam się na tym. Wielokrotnie zarządzałem przeróżnymi organizacjami zrzeszającymi wielu ludzi. Moim zadaniem będzie także koordynacja współpracy ministerstwa z parlamentem.

Mogę wnosić, że został pan powołany, aby wzmocnić resort przed planowanymi na zmianami ustaw na 2019 rok...

– Tak.

ZOBACZ KARIERĘ ADAMA ANDRUSZKIEWICZA W FILMOWYM SKRÓCIE

To, że zarządzał pan Młodzieżą Wszechpolską pańskim zdaniem wystarczy? Ma pan jakieś kompetencje związane z cyfryzacją lub informatyką? Jakąś praktykę w tej kwestii?

– Przede wszystkim, posiadam wykształcenie wyższe, to ważna kompetencja. Poza tym, czy ministrowie cyfryzacji rządu PO, Michał Boni oraz Rafał Trzaskowski, byli informatykami? Nie byli. Nie trzeba być informatykiem ani programistą, aby pełnić funkcję, którą miałem zaszczyt objąć. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że stanowiska w rożnych resortach mogą obejmować jedynie osoby, która mają wykształcenie kierunkowe. Doskonale wiemy, że w rzeczywistości tak nie jest. Donald Tusk nie jest z wykształcenia dyplomatą, a stoi na czele ważnego ciała międzynarodowego.

– Ma pan już samochód, prawo jazdy? Czy wzorem nowoczesnych polityków zrezygnuje pan ze służbowej limuzyny i będzie dojeżdżał do pracy np. rowerem?

– To nie jest pytanie o moje kompetencje… Nie ma wymogu formalnego, by polityk pracujący dla rządu posiadał samochód. Jeśli chodzi o dojeżdżanie rowerem do pracy, nie jest to wykluczone, aczkolwiek trudno sobie też wyobrazić, bym np. jeżdżąc na spotkania po kraju, miał się poruszać rowerem. Wówczas samochód jest po prostu niezbędny.

– Jaki polityczny zysk odniesie PiS, mając pana po swojej stronie? Wielu polityków tej partii krytykowało Ruch Narodowy, z którego pan się wywodzi. Narodowców często określano mianem „faszystów”. Od kiedy przestał pan być „faszystą”?

– Nigdy nie byłem „faszystą”. To ideologia, która mnie brzydzi, podobnie jak komunizm. Przyznam, że osobiście nie spotykałem się z takim określeniem ze strony PiS. Proszę pamiętać, że stoi za mną mnóstwo młodych ludzi i to jest duża siła. Widać to zresztą na moim koncie na Facebooku. Moje zasięgi w sieci oscylują często wokół kilku milionów odbiorców miesięcznie.

– Czyli rozrusza pan social media w Ministerstwie Cyfryzacji?

– Na pewno pomogę rządowi dotrzeć do młodego pokolenia, które bardzo mocno mnie wspiera. Krytycy obawiają się tego i próbują mnie oczernić.

– Ma pan choć jakieś wyobrażenia na temat funkcji, którą pan objął? Żeby nie okazało się, że porwał się pan z motyką na słońce?

– Proszę dać mi 100 dni i następnie ocenić moją pracę. Bardzo chciałbym pomóc przy wdrażaniu wszystkich e-usług, które nie są rozpowszechnione. Dzięki znajomości social mediów jestem w stanie rozpropagować ten temat. Dziś wielu Polaków zaczyna i kończy dzień, śledząc portale społecznościowe. To duże pole do manewru. Być może uda się wdrożyć różne usługi ułatwiające życie Polakom np. za pośrednictwem social mediów.

– Wiele osób zachodzi w głowę, jak to się stało, że znalazł się pan w miejscu, w którym pan jest. Złośliwi twierdzą, że dobre kontakty z Kornelem Morawieckim pomogły w lobbowaniu za pana kandydaturą. To prawda, że ojciec premiera załatwił panu tę pracę?

– Absolutnie bym tego w ten sposób nie określał. To zbyt wysokie stanowisko, aby ktoś komuś coś załatwił. Proszę pozwolić, ale o kuluarowych rozmowach opowiadał nie będę. Nie chcę zdradzać takich rzeczy. Myślę, że pani to uszanuje.

– Oczywiście. Wszystkich ciekawi jednak, jak to się stało. Sam pan uznał, że czuje się na siłach i zaproponował swoją kandydaturę ministrowi?

– Mogę zdradzić, że odbyłem rozmowę z ministrem Markiem Zagórskim i opowiedziałem mu, jaką mam wizję działania. Myślę, że moja wizja po prostu go przekonała. To na wniosek ministra Zagórskiego zostałem powołany.

– Długo pan go przekonywał, czy minister z miejsca zachwycił się pańską wizją?

– Rozmowa była długa. Podpowiedziałem ministrowi, w jaki sposób mogę wykorzystać moją wiedzę w praktyce. To go przekonało.