Rząd PiS, jaki jest, każdy widzi. Nie brakuje w nim osób, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych, które od poniedziałku rozpalają emocje opinii publicznej. O Antonin Macierewiczu, Zbigniewie Ziobrze, Mariuszu Kamińskim napisano w ostatnich dniach niemal wszystko, nie szczędząc gorzkich słów. Jest jednak nominacja, która nawet przeciwników PiS uspokaja. To przyszły wicepremier i szef superresortu rozwoju Mateusz Morawiecki. Liberalne kręgi gospodarcze i mityczne rynki finansowe odetchnęły z ulgą, że do rządu trafia fachowiec, co się zowie. Menedżer, który sprawdził się jako prezes jednego z największych banków w Polsce, jest dla nich nadzieją, że będzie strażnikiem gospodarczej rozwagi.
Przyznam, że mnie ta nominacja średnio uspokaja. Zawsze, kiedy do rządu trafia ktoś z instytucji finansowych i wielkiego biznesu, zapala mi się czerwona lampka. Ktoś, kto sprawdził się w biznesie, nie jest gwarancją, że sprawdzi się w rządzie. I wcale nie chodzi tu o kompetencje, bo ich Mateuszowi Morawieckiemu nie odmawiam. Logika kierowania nawet największą firmą jest jednak zupełnie inna niż kreowania polityki gospodarczej państwa. W biznesie menedżerowie rozliczani są z wypracowanego dla akcjonariuszy zysku - najczęściej krótkoterminowego. Państwo musi przede wszystkim brać pod uwagę interes swoich obywateli i to w dłuższej perspektywie. Współczesny kapitalizm pod dyktatem rynków finansowych ma z demokracją sprzeczne cele, choć nasze elity uważają, że nie ma tu żadnej sprzeczności. I żyją mrzonką, że co dobre dla biznesu, jest dobre dla państwa. Liczą więc, że minister Morawiecki będzie dopieszczał przedsiębiorców, bo według nich to główny czynnik wzrostu dobrobytu nas wszystkich.
Tak może było w Ameryce lat 50., kiedy największe firmy płaciły ogromne podatki. Dziś, kiedy unikają ich jak ognia, takie twierdzenie jest zwyczajnie nieprawdziwe. Obecne wysiłki rządzących muszą skupiać się na poprawie sytuacji życiowej osób najbiedniejszych i średniaków, czego dowodzą badania coraz większej rzeszy ekonomistów. Polityka prospołeczna może być czynnikiem wzrostu, choć stoi w sprzeczności z interesami środowisk biznesowych. Nie wiem, czy Mateusz Morawiecki to rozumie i jest gotów działać wbrew tym interesom.
Plotki głoszą, że wcale nie ma tak neoliberalnych poglądów, jakby mogła na to wskazywać jego kariera menedżerska. Cóż, po czynach go poznamy. Na razie zamiast entuzjazmu wobec tej nominacji proponuję sceptycyzm. Tym bardziej że doświadczenie uczy, iż ludzie ze świata finansów i wielkiego biznesu, piastujący ministerialne funkcje, mają tendencję do wspierania tych środowisk. Nic dziwnego - w końcu ministrem tylko się bywa. Potem trzeba gdzieś pracować i nie można zrazić do siebie przyszłych pracodawców.