Tadeusz Płużański

i

Autor: Mariusz Grzelak Tadeusz Płużański

Tadeusz Płużański: "Luna" z ludzką twarzą

2016-11-26 3:00

Gdy umierała w 1975 roku, była podobno głęboko wierzącą katoliczką. Podobno, bo nawrócenie "krwawej Luny" nie jest wcale niczym pewnym. Nawet jej syn, żyjący do dziś muzykolog Michał Brystiger, wątpi w przemianę matki. I właśnie ten kontrowersyjny wątek stał się podstawą najnowszego filmu Ryszarda Bugajskiego "Zaćma", który właśnie wchodzi do kin. Bo nie jest to niestety opowieść o tym, co charakteryzowało Julię Brystiger - zbrodnie stalinowskiej sadystki z bezpieki, która ostatecznie spoczęła obok swoich ofiar na warszawskiej "Łączce".

Oczywiście sam fakt spędzania czasu - pod koniec życia - w zakładzie dla niewidomych w podwarszawskich Laskach i, jak relacjonują świadkowie, bliskie relacje duchowe z tamtejszymi siostrami zakonnymi mogą sugerować, że przechodziła jakąś metamorfozę. Jest jednak w tych wszystkich spekulacjach sprawa najistotniejsza: jeśli rzeczywiście do jakiejś wewnętrznej zmiany doszło, byłby to raczej akt prywatny. Czy w związku z tym możemy mówić o nawróceniu stalinowskiej bestii? W moim przekonaniu takie nawrócenie miałoby miejsce, a na pewno zyskałoby zupełnie inny wymiar, gdyby Brystigerowa publicznie zdecydowała się rozliczyć ze swoją przeszłością. Gdyby np. wystąpiła z jakimś listem, czy, jeszcze lepiej, spotkała się ze swoimi ofiarami bądź ich bliskimi i przeprosiła za wyrządzoną krzywdę. Żadnego jednak aktu ekspiacji ze słowami "przepraszam i proszę o wybaczenie" w przypadku "krwawej Luny" nie było.

Takich fundamentalnych kwestii reżyser "Zaćmy" nie podnosi. A przecież doświadczonemu twórcy powinny same się narzucać, szczególnie w obrazie, który stara się mówić o sprawach fundamentalnych, takich jak dobro i zło. Skoro dobro i zło, to także zbrodnia i kara. A o zbrodniach Brystigerowej Bugajski mówi jakby niechętnie, wyrywkowo, półgębkiem. Ot, był taki tragiczny okres w jej życiu, ale przecież sama ma z tym największy problem. W ten sposób kat staje się ofiarą. To kolejny obraz polskiego kina - również samego Bugajskiego - który ma oswoić czerwonego mordercę. W sztuce o rotmistrzu Witoldzie Pileckim taki manewr zastosował autor w przypadku sędziego - zagubionego, cierpiącego - chwilami nawet bardziej od tytułowego bohatera, którego za chwilę ów morderca sądowy skaże na karę śmierci. "Kultowym" już "oswajaczem" stała się "Ida" Pawła Pawlikowskiego, wybielająca inną stalinowską zbrodniarkę: Helenę Wolińską. Jakże to modna we współczesnej Polsce maniera relatywizowania koszmaru komunizmu, narzucanie nam konieczności zrozumienia jego funkcjonariuszy przez dodawanie im na siłę ludzkiej twarzy. Skoro Brystigerowa nie była wcale taka zła, to może jej ofiary może nie takie bohaterskie, nie takie niezłomne? Postawy ludzkie u Bugajskiego są programowo wręcz nieostre, poplątane. Czy taka jest prawda o czasach totalitarnej pogardy, czy tego mamy uczyć następne pokolenia Polaków?

Zobacz: "Dobra zmiana" dotrze do samorządów?