"Super Express": - Niemcy przywróciły kontrolę na granicy z Austrią, choć jeszcze kilka dni temu kanclerz Merkel broniła się przed atakami swojego koalicjanta z bawarskiej CSU i argumentowała, że szerokie otwarcie drzwi uchodźcom jest słuszne. Niemieckie media już mówią o przyznaniu się pani kanclerz do błędu. Rzeczywiście Merkel się kaja?
Boris Reitschuster: - Myślę, że Angela Merkel popełniła duży błąd w momencie, kiedy kryzys z uchodźcami przybrał na sile i fala ludzi ruszyła z południa Europy w stronę Niemiec. Głośno mówiła, że Niemcy gotowe są na przyjęcie dużej liczby uchodźców, choć od samego początku było wiadomo, że nasz kraj z taką liczbą ludzi po prostu sobie nie poradzi. A przecież wiadomo, że będą przybywać także następni. Jasne, że byłoby dobrze, gdybyśmy mogli wszystkim pomóc, ale to jest zwyczajnie niemożliwe. Zawsze z dużym szacunkiem odnosiłem się do polityki Merkel, ale tym razem jestem mocno zdziwiony. Za dużo w jej działaniach było euforii, a za mało trzeźwej oceny sytuacji. To zwyczajny brak odpowiedzialności.
- Odpowiedzialności za kogo?
- Przede wszystkim za uchodźców, którzy ruszyli w drogę, przyjmując za dobrą monetę słowa Merkel. Wierząc, że wszyscy znajdą pomoc w Niemczech. To także brak odpowiedzialności za naszych sąsiadów, przez których terytorium ciągną te masy ludzi i być może utkną w nich na dłużej.
- Te zachęcające wypowiedzi Merkel dotyczące uchodźców wynikały z faktu, że pani kanclerz chciała dać dobry przykład innym krajom Unii Europejskiej, które są bardzo sceptyczne wobec przyjmowania uchodźców?
- Wydaje mi się, że przede wszystkim, jak to w jej przypadku z reguły bywa, była to próba wsłuchania się w nastroje społeczne, pozyskania poparcia i zwiększenia swoich notowań. Problem polega jednak na tym, że niemieckie elity - i polityczne, i medialne - oderwały się od społeczeństwa. Także w tej sprawie. Nagle wśród niej zapanował hurraoptymizm. Do tego stopnia, że zrobiło się przez moment przerażająco. Kiedy zobaczyłem na jednym z niemieckich portali artykuł chwalący postawę pani kanclerz z tytułem "Merkel - moralny Führer Europy", zabrakło mi słów.
- Rozumiem, że sami Niemcy są trochę bardziej sceptyczni?
- Wśród społeczeństwa, nawet tej części, która nie ma nic przeciwko uchodźcom, jest przeświadczenie, że Niemcy biorą na swoje barki zbyt dużo. Media wiele o tym nie piszą, ale zwykli Niemcy się boją.
- Naprawdę? Kraj, który od kilku dekad ma do czynienia z imigrantami z krajów muzułmańskich, się boi?
- Oczywiście, są u nas neonazistowscy idioci, którzy próbują przedstawić to jako wojnę religijną. Całe szczęście to margines. Zdecydowana większość Niemców nie patrzy na tę sprawę przez pryzmat religii, jaką wyznają uchodźcy. To nie fakt, że mamy do czynienia z wyznawcami islamu, budzi strach, ale to, że ludzi, którzy chcą dotrzeć do Niemiec, jest po prostu tak dużo.
- Czyli nie ma tępej islamofobii, ale jest realistyczna ocena?
- Bardzo wielu Niemców jest gotowych pomagać uchodźcom, ale są dalecy od hurraoptymizmu elit. Pytają, jak zadbamy o taką masę ludzi, gdzie będą mieszkać, gdzie będą pracować. Ludzie są bardzo niezadowoleni, że rząd na ten temat nic nie mówi. Nawet nie chcieli się wytłumaczyć z decyzji o przywróceniu kontroli na granicy z Austrią. Minister spraw wewnętrznych po prostu wyszedł do mediów, ogłosił tę decyzję i nie raczył odpowiedzieć na żadne pytanie. Niemcom coś takiego się nie podoba.
- A jak Niemcom się podoba postawa rządów krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które buntują się przeciwko solidarności w rozwiązywaniu problemu uchodźców, do której nawołuje Berlin?
- Jest przeświadczenie, że zostaliśmy przez naszych wschodnich i południowych sąsiadów pozostawieni samym sobie. Chociaż w wyrażaniu tych nastrojów celują głównie media.
Zobacz: Bolesław Piecha: Na to pieniądze muszą być