Wszyscy znają ją jako niezłomną ikonę walki z aparatem władzy komunistycznej. Ale Anna Walentynowicz miała też inne oblicze, które odsłania teraz jej wnuk.
- Jaka była babcia? Jaką osobą była? Te pytania często mi są zadawane. Trudno na nie odpowiedzieć jednym zdaniem. Babcia, przede wszystkim była bardzo skromną osobą, wyczuloną na czyjąś krzywdę, bezsilność i zawsze takim osobom śpieszyła z pomocą. Pamiętam jak jeździłem z nią w niedziele, do pewnej pani, która z ogromnym trudem poruszała się nawet po swoim mieszkaniu. Zawsze podczas takiej wizyty, babcia tej pani przynosiła sprawunki, gotowała na kilka dni, wekowała jedzenie, a ja w tym czasie wynosiłem śmieci. Taka była Babcia – za wszelką cenę chciała pomagać ludziom, którym źle się dzieje. Mimo że sama niewiele miała, to z radością dzieliła się z osobami, które miały jeszcze mniej lub gorzej – wspomina z nostalgią Piotr Walentynowicz.
- Jako osoba, która bardzo ciężko pracowała, od najmłodszych lat, cierpiąca głód i biedę, miała szacunek do każdego nawet niewielkiego dobra, do każdej kromki chleba. To ona za dziecka mnie nauczyła, że jedzenia nie można wyrzucać, że jak jest za dużo, to trzeba się podzielić. Była osobą bardzo mocno wierzącą i jak zawsze mówiła, że „docenia każdy kolejny dzień, który Bóg jej ofiarował”. Mi jako wnukowi, babcia kojarzy się z niepojętą ilością miłości i wyrozumiałości, oraz ciepłą i bezpieczną atmosferą. W wakacje jeździliśmy razem po Polsce, gdzie dawała świadectwo prawdy ludziom, którzy chcieli wiedzieć o strajkach i Wałęsie, walcząc o pomnik ks. Jerzego… Nigdy jednak nie zauważyłem, aby było cokolwiek ważniejszego ode mnie… Jak na ironię okres protestu głodowego w Bieżanowie, to były jedne z moich najlepszych wakacji – kwituje swą opowieść wnuk legendy Solidarności.
ZOBACZ TEŻ: Obchody 10. rocznicy katastrofy pod Smoleńskiem. Będą ZUPEŁNIE inne