„Super Express”: – Walka w tegorocznych wyborach prezydenckich między kandydatami była niezwykle wyrównana. Z początku wygraną ogłosił sztab Trzaskowskiego, ale to Nawrocki nieoczekiwanie zdobył większość. Z czego to wynikało?
prof. Rafał Chwedoruk: – To chyba największa sensacja w Polskiej polityce po roku 1989. Nikt nie miał takiej przewagi, popularności i zasobów czy sytuacji politycznych w danym momencie, jak Rafał Trzaskowski nad Karolem Nawrockim. I ta przewaga kandydata Platformy nad potencjalnym kandydatem PiS-u, a potem oficjalnie zgłoszonym – była trwała. Jeśli szukać przyczyn tego, to trzeba rozpocząć od nieoczywistej konstatacji – Rafał Trzaskowski w liczbach bezwzględnych uzyskał bardzo dobry wynik. Przy wysokiej frekwencji uzyskał lepszy rezultat, niż sam miał w poprzednich wyborach, które powszechnie uznano dla niego za udane, kiedy to nagle pojawił się w kampanii. I także niewiele mu brakowało do wyniku Andrzeja Dudy z poprzednich wyborów. Zmobilizował zatem wszystkich, których mógł zmobilizować. O wyniku zatem przesądziło coś, co przesądzało zawsze o zwycięstwach PiS-u, gdy ta partia wygrywała w jakichkolwiek wyborach. Tzn. zdolność mobilizacji po swojej stronie także bardzo wielu wyborców, którzy na co dzień są odlegli od PiS-u. Ba, nawet często są krytyczni wobec tej partii. W tym wypadku dotyczyło to wyborców Konfederacji, jak i Grzegorza Brauna, a także wielu wcześniej nieuczestniczących w wyborach.
– A zatem przeważyły jednak konserwatywne upodobania polskich wyborców.
– W tym szczególnie istotne i najbardziej zaskakujące było to, że masowo poparli Karola Nawrockiego najmłodsi wyborcy. Tacy, którzy w ogóle nie głosowali na niego w pierwszej turze, którzy w ogóle nie są wyborcami PiS-u i często też nie interesują się polityką. To fundamentalna zmiana w stosunku do sytuacji z poprzednich wyborów, gdzie Duda wygrał – ale zupełnie inną strukturą poparcia, jeśli chodzi o demografię. Po stronie zaś samego Rafała Trzaskowskiego oczywiście można było w jego sztabie znaleźć różne pojedyncze błędy typu – pojawienie się w Końskich, brak konsekwencji w tej materii. Ale najważniejsze było to, że Prawu i Sprawiedliwości udało się per saldo przeistoczyć te wybory w plebiscyt. Lecz nie nad Trzaskowskim, ale nad Donaldem Tuskiem, a jego elektorat negatywny był dużo liczniejszy.
– Jak pan ocenia strategię Trzaskowskiego w stosunku do wyborców Mentzena? Miał tu w ogóle jakieś szanse?
– Powiedziałbym, że Trzaskowski chyba liczył na to, że to Nawrocki nie będzie mógł liczyć na duży odsetek wyborców Mentzena. Okazało się to rzeczywiście nie do końca udaną strategią, ponieważ relatywnie niewielki odsetek wyborców Mentzena nie poszedł do wyborów lub zagłosował na Trzaskowskiego. Więc te działania chyba po prostu zostały podjęte za późno. To słynne piwo itd. Ono było mocnym, politycznym aktem, ale podjętym jednak w wyborczej gorączce w ostatniej chwili.
– Platforma mogła lepiej „rozegrać” Konfederatów?
– Platforma przygotowując się do rozgrywki z PiS-em i z Nawrockim zbagatelizowała jakby całą resztę. Trochę to przypominało wybory z 2005 roku, gdzie Donald Tusk walcząc z Lechem Kaczyńskim nie docenił znaczenia Samoobrony – której lider w końcu wsparł Kaczyńskiego, czy milczenia SLD, co też miało pewne znaczenie. I tu historia się powtórzyła. To znaczy Platforma ograniczyła się do samej rywalizacji z PiS-em, a tymczasem wybory rozstrzygnęły się w 3-4 milionowej przestrzeni wyborców, którzy wyborcami PiS-u nie byli, a z jakichś powodów postanowili zagłosować nie tyle za Nawrockim, co przeciwko Platformie i rządowi.
– Po przegranych wyborach kandydata KO, w koalicji zrodziły się frustracje. Szczególnie wśród polityków Trzeciej Drogi – jak Marek Sawicki, Michał Kamiński czy Joanna Mucha, którzy publicznie atakowali premiera Tuska. Jak pan to komentuje?
– Nazwałbym to próbą ucieczki do przodu. Wygranych w tych wyborach było niewielu, natomiast politycznie przegranych było bardzo wielu, a największym z nich była Trzecia Droga. Runął mit Szymona Hołowni, potwierdziły się wszystkie sondaże i wszystkie spekulacje, dotyczące tego, że z Trzeciej Drogi zostały już tylko struktury Polskiego Stronnictwa Ludowego, a PSL zawsze balansował na progu 5 proc. No i w tej chwili jedyną szansą ratowania się jest próba wykorzystania osłabienia Donalda Tuska i próba uchronienia się przed ewentualnymi negatywnymi konsekwencjami rekonstrukcji rządu. Szymon Hołownia przestaje w dodatku być za chwilę marszałkiem Sejmu i w zasadzie zostaje politykiem, który wkracza na taką drogę, na jakiej niegdyś był Ryszard Petru i liderzy Nowoczesnej.
– Czy możemy się spodziewać, że koalicja rządowa przetrwa więc do końca kadencji?
– Osłabienie bądź stagnacja jej części składowych raczej nie zachęca do ryzyka, więc bardzo realne, że tak. Ludowcy, którzy teoretycznie mogliby próbować związać się z PiS-em bądź Konfederacją zdają sobie sprawę, że w stosunku do tych partii, utraciliby resztki odrębności. Już stracili olbrzymią część wyborców przez ostatnich kilkanaście lat. Roztopią się jakby w morzu prawicy. Natomiast dla Platformy zawsze są atrakcyjnym punktem odniesienia, atrakcyjnym partnerem, bo po prostu są inni. Lewica siłą rzeczy też niekoniecznie w tym momencie może być chętna do prób samodzielności. W sondażach przekracza nieco prób 5 proc. ale to nie jest tak liczny próg parlamentarny, żeby od jego głosu cokolwiek strategicznie zależało. Lewica zresztą bardzo długo czekała na powrót do władzy, więc zapewne niechętnie z tych zdobyczy by w krótkim czasie zrezygnowała. Nie sądzę, żeby scenariusz przyspieszonych wyborów na kogokolwiek w obecnej sytuacji – poza oczywiści PiS-em czy Konfederacją – był atrakcyjny.

– A czy premier Donald Tusk utrzyma się na pozycji szefa rządu? Bo przebąkiwano nawet o tym, że miałby stracić swoje stanowisko...
– Myślę, że w krótkim czasie jest to niemożliwe. Ten polityk wciąż dysponuje pewną siłą i doprowadzi teraz do przynajmniej krótkotrwałej konsolidacji koalicji rządzącej w imię zagrożenia ze strony prawicy. Natomiast długofalowo rzecz jasna, przy sile zmian pokoleniowych, jakie się dokonały wśród wyborców trudno sobie wyobrazić, żeby polityk z generacji Tuska mógł w kolejnych wyborach być twarzą zwycięskiej koalicji. Jeśli Donald Tusk spojrzy na to strategicznie, to wtedy będzie próbował zapanować nad procesem zmian, szykować dla siebie nową rolę – a do roli premiera przygotowywać kogoś z młodszego pokolenia.
– Umowa koalicyjna obowiązuje i będzie obowiązywała – podkreślał Włodzimierz Czarzasty po spotkaniu liderów rządzącej koalicji. Z kolei Marszałek Hołownia wspominał, że Trzecia Droga chciałaby jej ponownej renegocjacji. Co mogłoby się zmienić?
– Tak naprawdę trudno by było oprzeć się wrażeniu, że głównym problemem tego rządu nie jest jego skład, nie jest konstrukcja ministerstw, ilość ministerstw, brak rzecznika czy coś takiego. Problemem jest to, że interesy różnych grup społecznych popierających tę koalicję są po prostu ze sobą sprzeczne. To doskonale było widać przy sprawie składki zdrowotnej i tak łatwo tego typu sprzeczności nie da się pokonać. Renegocjacja może tak naprawdę dotyczyć korekt niektórych priorytetów czy wskazania za priorytety tego, co da radę przepchnąć przy obecnym prezydencie, bez jego weta. I ewentualnie nowego podziału stanowisk, ale tu też rewolucji bym się nie spodziewał, bo Platforma jednak nie wyszła wzmocniona z tych wyborów delikatnie rzecz ujmując. Trzecia Droga zaliczyła katastrofę, a Lewica powiedzmy, że trwała na tym poziomie, na jakim wszyscy się spodziewali, że będzie. Więc to nie jest gleba do, mówiąc w skrócie, rewolucji.
Rozmawiała Patrycja Florczak