W przyszłym miesiącu na ekrany kin wchodzi film "Smoleńsk". Jerzy Zelnik wcielił się tam w postać oficera wywiadu PRL Tomasza Turowskiego (68 l.). Tymczasem w życiu realnym aktor musi tłumaczyć się z odgrywania podobnej roli. W 1964 r. Zelnik podpisał zobowiązanie do współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Był kontaktem o pseudonimie Jaracz. Miał wówczas 19 lat, studiował na I roku warszawskiej szkoły teatralnej. Bezpieka zainteresowała się nim, bo rozpracowywała jego kolegę Jerzego Kowalika. Szczegóły z tamtych dni opisał Cezary Gmyz w "Do Rzeczy" na podstawie materiałów IPN. Wynika z nich, że na pierwsze spotkanie SB zwabiła Zelnika podstępem - oficer Janusz Wielgo przedstawił się jako reżyser i zaproponował mu udział w filmie reklamowym. 16 stycznia 1964 r. student Zelnik podpisał w pokoju 534 w hotelu MDM w Warszawie zobowiązanie do współpracy.
Po latach nie wypiera się kontaktów z SB. - Moja niedojrzałość polityczna spowodowała, że dałem się w coś wkręcić - przyznaje w rozmowie z "Super Expressem". - Ten mój epizod w życiu krótko trwał, zdaje się, że nie był zbyt szkodliwy dla ludzi - wyjaśnia aktor.
Współpraca z SB nie była długa, Zelnik został wyrejestrowany 8 sierpnia 1966 roku. Jego teczka w IPN jest cienka, liczy 35 kart. Na jednej z nich jest m.in. zapis, że "W trakcie współpracy TW Jaracz dostarczył szereg informacji (.) co pozwoliło na bliższe rozeznanie działalności Kowalika". W teczce nie ma jednak żadnych konkretnych donosów na kogokolwiek. Głos w sprawie zabrał sam prezydent. - Współpracowników SB było wielu, ale trzeba sobie zadać pytanie, jaki wpływ konkretne osoby miały na rzeczywistość polityczną po 1989 roku - mówił Andrzej Duda (44 l.). Według niego Zelnik nie miał żadnego wpływu.