Jeden był wówczas na barykadach i wyraźnie czuje się posiadaczem moralnego prawa do daty 13.12.1981 i pomnikowego jej pojmowania. Drugi wówczas w świadomości Polaków nie istniał, i do dziś ze stanem wojennym się nie kojarzy. Stąd może i pęd Kaczyńskiego do zawłaszczenia tej daty. Uczynienia jej żywą.
Nie powiem, że pęd niesłuszny. Bo wolę daty żywe... niż historyczne. Jak czytana przez Frasyniuka również w kontekście kompromisowego i kompromitującego Okrągłego Stołu data 13 grudnia 1981. Dlatego nie mam nic przeciw organizowanemu jutro przez PiS - marszu w obronie demokracji.A jeśli ten marsz wywołany jest przy tym żenującym pełnym nieporadności i niedomówień spektaklem pt. "Wybory samorządowe", to czy to się Frasyniukowi podoba, czy nie - ma sens. Będzie ujściem dla złych emocji. Zdrową formą demokracji.
A jednak do obu polityków mam pretensję o sposób, w jaki myślą o 13 grudnia 1981. O dacie narodowego upokorzenia. Upokorzenia nie z powodu faktu, że Jaruzelski z Kiszczakiem chcieli nas chwycić za twarz i zastraszyć. Że chcieli nas zniszczyć, choć nie potrafili złamać.
Przez 33 lata od wprowadzenia stanu wojennego nadal nie potrafiliśmy tych, którzy nas niszczyli, osądzić. Nie potrafiliśmy odsunąć od wpływu na dzieci, media, historię. Dlatego dziś Frasyniuk pluje na Kaczyńskiego, ofiary Kiszczaka i jego oprawców czekają na sprawiedliwość... a Kiszczak się śmieje.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail