Europa nie ma wielkiego wyboru: musi potraktować to wyzwanie poważnie. To nie tylko kwestia dostosowania naszych gospodarek, rolnictwa, życia w miastach do przyspieszających zmian. Jeśli ich nie spowolnimy (o szybkim zatrzymaniu raczej nie ma co marzyć), dziesiątki milionów uciekinierów klimatycznych zapukają do naszych drzwi. A tego nie wytrzyma żaden system społeczny.
O tym tak naprawdę są wybory europejskie. O inwestycjach, które zmniejszą emisje. Niestety, w Polsce zamiast tego zajmujemy się pytaniem, kto jest prawdziwym, a kto urojonym agentem.
Potrzebujemy w Europie ambitnych inwestycji w infrastrukturę kolejową. Tak, żeby po całym kontynencie dało się podróżować tanio i szybko - zarówno pomiędzy Warszawą a Paryżem, jak i na krótkich, regionalnych trasach. Tak, żeby pociągi stały się realną alternatywą zarówno dla prywatnych aut, jak i dla samolotów. Europa przez ostatnie lata zaniedbała kolej - dzisiaj wyprzedzają nas Chiny, prześcigną nas pewnie Indie. Kolejne lata przeciekają nam przez palce, a Europa nie przywróciła ciągle nawet tych połączeń sypialnych, które kiedyś istniały. Chadecy - europartia premiera Tuska - tu po prostu zawiedli.
Dziś pasażer Kolei Mazowieckich, jadący z Tłuszcza do Warszawy, płaci podatek w bilecie. Dominika Kulczyk, kiedy leci na wakacje prywatnym odrzutowcem, podatku za lot praktycznie nie płaci. Czy to sprawiedliwe? Od lat toczy się debata nad opodatkowaniem odrzutowców. Do tej pory nie było w PE woli politycznej, żeby zająć się tym na poważnie. Lewica była na to zbyt słaba.
Przyszłość polityki klimatycznej rozstrzygnie się w ciągu najbliższych lat, w tej kadencji Parlamentu Europejskiego. Wbrew bałamutnym obietnicom prawicy, od problemu klimatu nie da się uciec. Pytanie brzmi, kto ma zapłacić rachunek. Odpowiedź będziemy znali z grubsza po wyborach do PE. Za dwa tygodnie.