- Rządowy budżet na 2026 r. ignoruje kluczowe inwestycje w przyszłość – alarmuje Zandberg
- Polska nie buduje własnych silników wzrostu: brakuje nakładów na badania, naukę i technologie
- Wysokie wydatki na obronność nie przekładają się na rozwój krajowego przemysłu zbrojeniowego
- Budżetówka zbiednieje, a świadczenia społeczne będą zjadać inflacja
Budżet bez wizji. „Rząd nie inwestuje w przyszłość Polski”
„Super Express”: - Budżet nad 2026 r. daje paliwo polityczne PiS, który dowodzi, że PO nie radzi sobie z państwem. Licznym ekonomistom każe zakrzyknąć, że czasy „socjalnego eldorado” się skończyły. Czy Polacy powinni się bać, że w związku z kiepską sytuacją budżetową świadczenia społeczne zostaną im skasowane?
Adrian Zandberg: - Z tym budżetem owszem jest problem, ale zupełnie inny. To jest budżet, w którym nie inwestujemy w przyszłość. Szkoły, nauka, badania i rozwój - to wszystko leży odłogiem. I wkrótce się na nas zemści.
- Bo, jak słyszę, nie ma czego inwestować. Trzeba zaciskać pasa.
- Jak zaciśniemy pasa, to gospodarka się zatrzyma. Nie podzielam histerii w sprawie zadłużenia, którą nakręca część polityków PiS i sejmowi liberałowie.
- Nie ma powodu do paniki?
Po prostu widzę, jaki jest koszt obsługi kredytów i jaki jest poziom zadłużenia w innych krajach Unii Europejskiej. Powód, żeby panikować, jest w innym miejscu.
Koniec z tanią siłą roboczą. Polska potrzebuje własnych silników rozwoju
- Czyli jednak?
- Nie inwestujemy w przyszłość. Rząd zachowuje się tak, jakby Polski za dziesięć lat miało nie być. Nasza gospodarka jechała dotąd na tym, że mieliśmy młodych pracowników, niskie koszty pracy, a tuż za granicą – szybko kręcącą się niemiecką gospodarkę, która ciągnęła nas jak lokomotywa. Tylko, że ta lokomotywa się zatrzymuje. Żeby Polska mogła się dalej rozwijać potrzebujemy własnych silników, które nas pociągną do przodu. Nie budujemy ich – i to się zemści.
- Czego więc potrzebujemy?
- Najbardziej oczywistym „silnikiem” są wydatki na naukę, badania. Tymczasem rząd przewidział na to śmiesznie małe pieniądze. Te wydatki wręcz spadają w porównaniu do reszty gospodarki. Już tracimy tysiące zdolnych naukowców, którzy wyjeżdżają z Polski, a będzie jeszcze gorzej. Nie inwestujemy w dziedziny, które mogłyby za 5-10 lat dać Polsce siłę gospodarczą. Prywatny biznes tu państwa nie zastąpi. A obecna ekipa rozkłada ręce i mówi: pieniędzy nie ma i nie będzie.
Wydatki na wojsko? Duże, ale bez pomysłu na polskie technologie
- Może przy zmniejszającym się torcie do podziału, po prostu już na badania i rozwój nie ma pieniędzy. Są oczywiste wydatki takie jak obronność czy służba zdrowia i na fanaberie nam nie wystarcza?
- Obronność to świetny przykład: wydajemy bardzo dużo, ale tylko śmieszny ułamek tych pieniędzy inwestujemy w badania, we własne technologie. W to, żebyśmy byli suwerenni technologicznie i mogli się bronić własnymi siłami – tym, co sami wymyślamy i co sami produkujemy. Wystarczy spojrzeć za naszą wschodnią granicę, żeby zobaczyć, jak ważne jest to, żeby móc produkować na swoje własne potrzeby. A my, choćby w produkcji dronów i antydronów, nie wykorzystujemy szansy na własny rozwój.
- Jak rozumiem, zakupy gotowych technologii są szybsze niż tworzenie własnych. A nam zależy na czasie.
Najłatwiej podpisać kontrakt, żeby ktoś załatwił to za nas i przysłał nam za parę lat broń. Ale na końcu mamy wtedy uzbrojenie, które ktoś może nam zdalnie wyłączyć, które ktoś inny tak naprawdę kontroluje. Nie wykorzystujemy dużych nakładów na obronność, żeby rozkręcać naszą gospodarkę. Tak jak to robili sami Amerykanie. Wojskowe technologie, w które inwestowali z publicznych środków takie jak GPS czy internet znalazły potem przełomowe cywilne zastosowania.
- Fakt, amerykańska rządowa agencja DARPA to rzeczywiście doskonały przykład tego, jak inwestowanie w badania i rozwój technologii wojskowych przyczyniają się do rozwoju gospodarki.
- My z tego rezygnujemy. To jest krótkowzroczne i na dłuższą metę nie przyczynia się do poprawy naszego potencjału obronnego. Zresztą bezpieczeństwo ma parę wymiarów. To nie tylko broń, ale także odporność. Bezpieczeństwo to jest także zdolność do tego, żeby przetrwać sytuacje kryzysowe. Tego się nie da zrobić, jeżeli szpitale w Polsce będą tylko w kilku największych miastach; jeżeli zwiniemy sieć publicznej ochrony zdrowia. Tymczasem budżet, który przedstawił rząd, to jest kolejny budżet z dziurą w zdrowiu. W Polsce, która gwałtownie się starzeje! To kolejny problem z tym budżetem, o którym rozmawiamy zdecydowanie za mało.
Budżetówka zbiednieje, świadczenia zjada inflacja. „Rząd oszczędza po cichu”
- A wracając do początku naszej rozmowy, jako lewicowiec obawia się pan, że sytuacja budżetowa stworzy polityczny klimat, żeby oszczędności szukać w cięciach świadczenia socjalnych?
- Nie trzeba oficjalnie ciąć programów socjalnych, żeby na nich oszczędzać. Wystarczy nie podnosić progów, poczekać, aż inflacja zje wartość świadczeń. I to właśnie rząd robi. To samo podejście dotyka pracowników budżetówki. Pracownicy, którzy pracują dla polskiego państwa, często dostają niewiele większą niż minimalna. Teraz dowiedzieli się, że rząd nie przewidział dla nich realnej podwyżki wynagrodzeń. Całość zjedzą koszty życia, ogrzewania, prądu, mieszkania. Już dzisiaj wielu ludzi, którzy dla polskiego państwa pracują, ma problemy z tym, żeby się w swoich miastach utrzymać. Rząd zaplanował, że mają zbiednieć. Do tego się sprowadza obecna propozycja. My się na to nie zgadzamy. Partia Razem złoży poprawki w obronie pracowników budżetówki.
- Ale nikt poważny w rządzie nie będzie na tyle nierozważny politycznie, by wprost ograniczać lub likwidować niektóre programy społeczne?
- Żeby Polska się rozwijała i była spójna, potrzebujemy dużych inwestycji publicznych i sporych wydatków na usługi publiczne. Jeśli obecna ekipa boi się kredytów, to powinna wziąć się za system podatkowy. Przestać się kłaniać przed milionerami, którzy zarabiają w Polsce grube miliardy, a w ogóle nie chcą się do wspólnego budżetu dorzucić.
- Politycznie łatwiej byłoby podwyższyć podatki dla bardziej majętnych i korporacji niż ograniczać polskie państwo dobrobytu?
- Na pewno sprawiedliwiej. Ale ten rząd nie sięgnie do głębokich kieszeni najbogatszych. I nawet nie dlatego, że nie ma odwagi, ale po prostu dlatego, że nie chce. Widać to bardzo dobrze choćby po tym, że Ministerstwo Finansów kolejny rok utrzymuje oczywiste dziury w systemie podatkowym - tzw. „fundacje rodzinne”. Nie mam więc złudzeń, że Platforma to zmieni. Dziwię się tylko politykom Nowej Lewicy, że popierają decyzje o najniższej podwyżce płacy minimalnej od lat czy o braku realnych podwyżek dla pracowników budżetówki. Zgodziła się na to ministra pracy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. W imię czego? To są decyzje, za którymi ja bym ręki nie podniósł.
Rozmawiał Tomasz Walczak