Sytuacja dla rządzących wydaje się dramatyczna. Animowana przez nich niemal całkowita delegalizacja aborcji wyprowadziła na ulice tłumy, których inna sprawa by tak zaktywizowała. Kwestia praw reprodukcyjnych zwykło się traktować jako ważną wyłącznie dla wielkomiejskiego, liberalnego elektora. Dość nieoczekiwanie dla wszystkich, protesty rozlały się poza Polskę wielkomiejską i wkroczyły do Polski powiatowej – tej samej, która jest dziś może nie bastionem, ale solidną siłą wyborczą PiS.
Jest to też protest ponadklasowy. Uczestniczą nim nie tylko ludzie dobrze sytuowani, wolnych zawodów, szeroko pojęta miejska klasa średnia. PiS udało się wkurzyć wszystkich, niezależnie od statusu majątkowego czy społecznego. Nie da się więc zrzucić niepokojów społecznych na kolejny bunt kosmopolitycznych elit, którym nie w smak konserwatywna, swojska i patriotyczna władza PiS.
Nie ma co się dziwić tak szerokiemu sprzeciwowi, bo władza weszła z brudnymi buciorami w prywatne życie ludzi. W kraju, w którym z szacunku do gospodarzy buty zdejmuje się przed wejściem do ich domu, musiało to ludzi doprowadzić do furii. Ale czy na tyle, by PiS sprawa aborcji pozbawiła władzy?
Aborcja i szerzej sprawy światopoglądowe do tej pory nie były czymś, co większość Polaków uważała za fundamentalny problem społeczny, który trzeba rozwiązać. Choć było to coś, co budzi ogromne namiętności, w hierarchii politycznych potrzeb były to kwestie raczej marginalne i nie stanowiące głównej przesłanki, by na konkretną partię głosować lub nie. I niewiele wskazuje, by miało się to zmienić, nawet jeśli TK przeforsował barbarzyńskie prawo, zmuszające kobiety do rodzenie martwych dzieci.
Emocje wokół tej sprawy siłą rzeczy wkrótce przycichną, a żeby jakaś konkretna decyzja władz wpłynęła na postawy wyborców, ci wyborcy muszą osobiście odczuć jej skutki. Jak wielu z nas zostanie zmuszonych do realizacji fundamentalistycznych fantazji rządzących? Niewielu. I to dla PiS na pewno pocieszająca wiadomość.
Co dla PiS mniej pocieszające, to pandemia koronawirusa i nieudolność rządu w walce z nią. Skutki jego zaniechań i niefrasobliwości odczuje zdecydowana większość Polaków. I to nadal koronawirus, a nie barbarzyńskie prawo aborcyjne rozstrzygnie, czy władza PiS przetrwa, czy nie.