Wtedy, w dalekim 2006 r. Lepper i jego Samoobrona poza rządem byli raptem trzy tygodnie. Wrócili do niego, ale znów nie zagrzali tam długo miejsca. Już w lipcu 2007 r. wybuchła tzw. afera gruntowa, której Lepper okazał się jednym z głównych bohaterów. Cała ta tragedia zakończyła się wcześniejszymi wyborami, przegraną PiS i jego wegetacją w opozycji przez kolejne osiem lat.
Finał tej – jak wskazywałaby logika dziejów nakreślona przez Marksa – farsy jeszcze przed nami. Na razie jesteśmy w fazie przedłużającego się pierwszego jej aktu, w którym nie brakuje dramatycznych teatralnych gestów: z jednej strony zdecydowania i braku litości, z drugiej apeli o jedność w imię dobra Polski.
Jarosław Kaczyński przyszykował nam piętrową intrygę, by pokazać, kto tu rządzi, wierząc, że tym razem historia sporów koalicyjnych będzie miała swój happy end, w którym na końcu tej opowieści prezes PiS pokaże swoją żelazną wolę, umocni swoją pozycję lidera słuchanego bezkrytycznie przez wszystkich parlamentarzystów, buntownicy się ukorzą, złożą mu hołdy wiernopoddańcze i porzucą mrzonki o przejmowaniu schedy po zbliżającym się do politycznej emerytury Kaczyńskim.
Ale zgodnie z regułami gatunkowymi farsy jej naiwni bohaterowie wciągani są w coraz bardziej absurdalne wydarzenia, wynikające z wad charakterów tychże bohaterów. Choć próbują się wyplątać ze skomplikowanych perypetii, coraz bardziej pogrążają się w serii niefortunnych zdarzeń, by na końcu ich słabości zostały przykładnie ukarane. Farsa ma niby swoje względnie szczęśliwe zakończenie. Ale dla kogo się ono takie okaże? To pytanie, na które nawet Jarosław Kaczyński nie zna dziś odpowiedzi. Bo wcale ten przewrotny happy end nie musi stać się jego udziałem.