"Super Express": - Z sondażu TNS Polska dla TVP wynika, że aż 62 proc. Polaków jest przeciwne wejściu Polski do strefy euro. Za wejściem jest 32 proc. Przesadne obawy czy uzasadnione?
Ireneusz Jabłoński: - Uzasadnione. Większość Polaków intuicyjnie, ale i racjonalnie ocenia, że w momencie kryzysu strefy euro wchodzenie do niej nie może być dobrym krokiem. Skoro coś przeżywa kryzys, ludzie czują, że lepiej jest poczekać na to, czym ten kryzys się skończy, i do czego tak naprawdę będzie się wchodziło.
- Dziś już wiadomo do czego?
- Otóż tego właśnie nikt nie wie. Zatem skoro nie wiemy, co z tej strefy zostanie, to ludzie czują, że nie należy się spieszyć. Jest też sprawa bardziej fundamentalna, czyli główna wada i główne ryzyko dla takiej gospodarki jak polska: coś, co w ekonomii nazywa się szokiem asymetrycznym. Przetestowały to uboższe kraje Południa. A przecież to do nich możemy się porównywać, a nie do gospodarek Niemiec czy Francji.
- Polacy najbardziej obawiają się zapewne podwyżek cen po przyjęciu wspólnej waluty. Te podwyżki to prawda czy mit, jak podkreślają zwolennicy euro?
- To nie jest mit. Skokowy wzrost cen odnotowano w wielu dziedzinach we wszystkich krajach, które przyjęły wspólną walutę. I to nie tylko w tych słabszych gospodarczo, ale nawet w Niemczech, co obserwowałem osobiście. W niektórych usługach, jak gastronomia, bywały to skoki nawet powyżej kilkunastu procent.
- Z czego biorą się takie problemy?
- Profesor Gunnar Myrdal, szwedzki ekonomista i laureat Nagrody Nobla, i to raczej socjalista, a nie wolnorynkowy radykał, stwierdził, że peryferia wspólnego obszaru gospodarczego nie są przystosowane do wspólnej waluty. Pisał, że kraje słabsze, o tak różnych potencjałach gospodarczych, nie mogąc prowadzić samodzielnej działalności monetarnej, muszą tracić. To objawia się także problemami, o których dziś mówimy.
- Profesor Leszek Balcerowicz w rozmowie z "Super Expressem" stwierdził, że irytuje go polska pseudodebata na temat euro. Słyszy w radiu "specjalistów od wszystkiego", którzy uważają, że trzeba wejść do strefy jak najszybciej, by "być w centrum, a nie na peryferiach". Według niego to nieistotne; istotne jest to, co się robi wokół finansów w kraju. Euro to sprawa niejako wtórna.
- Podzielam ten pogląd. Nie jest jednak powszechny, bo nie było i nie ma takiej poważnej debaty. W debacie rozmawialibyśmy o ewentualnych korzyściach i stratach z przyjęcia euro w trzech obszarach: politycznym, gospodarczym i społecznym. Zamiast tego mamy opinie od ściany do ściany: wejść jak najszybciej, nie wchodzić nigdy. Nie rozumiem pośpiechu premiera Tuska w sprawie euro. Po pierwsze, szybkie wejście w czasie kryzysu byłoby niekorzystne dla Polski. Po drugie, co to znaczy "szybkie"? Tu nie wchodzi się z dnia na dzień. Trzeba być dwa lata w korytarzu walutowym, co wystawiłoby nas na drenaż polskich rezerw walutowych, na ataki spekulacyjne. Po trzecie, strefa euro to nie jest panaceum na zdrowe państwo i gospodarkę. To zależy przede wszystkim od działań w kraju.
Ireneusz Jabłoński
Ekonomista, ekspert Centrum im. Adama Smitha