Godzina 11.00
Zaczęło się dość niewinnie. Rząd RP zdecydował, że na Ukrainę wysłany zostanie pociąg sanitarny. W czterech wagonach miały znajdować się artykuły pierwszej potrzeby, sprzęt medyczny, żywność itd. Ale część składu została przeznaczona dla rannych żołnierzy ukraińskich, którym być może trzeba będzie pomóc.
Godzina 14.00
Plan na podróż wydawał się dość błahy. Pociąg miał wjechać raptem 20 kilometrów w głąb ogarniętej wojną Ukrainy, do miejscowości Mościska. Tam mieli czekać Ukraińcy, aby odebrać towar. Po rozładunku mieliśmy wrócić.
Na miejscu, po około 20 minutach jazdy, okazało się, że nie ma rannych żołnierzy. Wtedy Michał Dworczyk i Andrzej Adamczyk zdecydowali, że nie ma takiej opcji, żebyśmy wracali pustym pociągiem. - Zabieramy do Polski tylu uchodźców, ilu się zmieści. Pierwszeństwo mają matki z dziećmi – ustalono.
Godzina 16.00
Tymczasem kilka kilometrów od miejsca, w którym stał nasz pociąg rozgrywały się przerażające sceny. Tam bowiem prowadziła droga do granicy. Wszędzie byli uchodźcy. Korek – jak mówili Ukraińcy – ma około 30 kilometrów. Mnóstwo osób szło poboczem, z całym dobytkiem. Zewsząd dobiegał płacz dzieci, rozpacz i desperacja Ukraińców była ogromna. Widzieliśmy zrezygnowanych ludzi, którzy siedzieli na ziemi i płakali, inni nie mogli się połączyć z bliskimi, a jeszcze inni nie mieli już wody, jedzenia, czy paliwa. Ogrom nieszczęść w tamtym miejscu był potworny.
ŚLEDŹ RÓWNIEŻ: Ukraina. Zełenski gotów do rozmów, ale nie w Mińsku. Wśród rosyjskich żołnierzy bunt [RELACJA NA ŻYWO]
Widzieliśmy to na własne oczy. Pojechaliśmy bowiem na Mościsk. Sytuacja tam była dość spokojna, choć napięcie było wręcz namacalne. Co chwila z głośników radiowęzła dobiegały słowa zagrzewające naród do walki z Rosjanami. Po miasteczku chodziło mnóstwo uchodźców. Na skrzyżowaniach stało zaś pospolite ruszenie – mężczyźni w kamizelkach odblaskowych z długą bronią. W ich pobliżu było bardzo nerwowo, nie podobało im się, że chcemy robić zdjęcia. Byli uzbrojeni w dubeltówki, a nawet w broń z czasów II wojny światowej.
Godzina 17:00
Mamy wracać do pociągu. Choć to raptem kilka kilometrów od centrum, to podróż tam okazuje się koszmarem. Wiedzie bowiem wzdłuż korka, który mijamy z lewej strony. Jedziemy policyjnym radiowozem na sygnale, ale to nie wystarczyło. Zostaliśmy zaatakowani! Drogę zablokowali nam uchodźcy, którzy krzyczeli, że mamy wyjść z samochodów i czekać na swoją kolej, jak każdy. - Stoimy tu już 4 doby, ledwo żyjemy, a wy co?! - krzyczeli. Sytuacja była ekstremalna, na szczęście policjantom udało się wyjaśnić, że jesteśmy Polakami i nie jedziemy na przejście, tylko na dworzec. To nie zakończyło naszych przygód. Chwilę później zatrzymał nas uzbrojony po zęby patrol pospolitego ruszenia. Nie uwierzyli policjantowi, że jesteśmy dziennikarzami. Musieliśmy otwierać bagażnik, udowadniać, że nie mamy walizek, pokazywać dokumenty. Obowiązuje bowiem zasada, że Ukraińcy w wieku od 18 do 60 lat nie mogą opuszczać kraju. Mają walczyć. W końcu udało nam się dojechać.
Godzina 18:00
Gdy dojechaliśmy do pociągu wydawało się, że odetchniemy z ulgą. Skład powoli się zapełniał uciekinierami. To głównie kobiety i dzieci. Niektóre bardzo małe, nawet kilkudniowe. Wszystkie przerażone. Ale w oczach kobiet widać było nadzieję. - Jeszcze trochę i będziemy w Polsce – dziękuję, że nam pomagacie mówiła nam Ksenia z Kijowa, która dotarła do Mościsk z dwójką dzieci. Zajęło jej to trzy dni. Spała kątem u znajomych, trochę w aucie. Ostatnie kilometry przeszła pieszo. Jej mąż poszedł walczyć z "ruskimi". Ksenia nie wie nawet, czy żyje. Nie ma z nim żadnego kontaktu. - Znajdzie nas, bo jedziemy do rodziny w Krakowie – mówiła z nadzieją w głosie.
Godzina 19.00
Pociąg rusza. Mamy do pokonania około 15 kilometrów. Zatrzymujemy się na jeszcze jednej stacji. - Zostało trochę miejsca, zabierzemy więcej Ukraińców – tłumaczył Adamczyk. Uciekinierzy szczelnie zapełniają pociąg. Tłok jest ogromny. Połowa osób stoi. Wszyscy pocieszają się tym, że zaraz będziemy w Polsce. Dzieli nas przecież tylko 15 kilometrów.
PRZECZYTAJ TEŻ: Polscy dyplomaci zostają na Ukrainie! Są gotowi na "różne scenariusze"
Godzina 20.00
Szybko okazało się, że bardzo się myliliśmy. Wszystko przez odprawę. Najpierw czekaliśmy aż ukraińska straż graniczna odprawi wcześniejsze pociągi. Mijają godziny, a nasz pociąg stoi w szczerym polu. Toalety się zapychają, nie ma prądu, co jakiś czas gasną światła. Ludziom kończy się jedzenie i picie. Zaczyna być bardzo, bardzo źle.
Godzina 23.00
W końcu przychodzą funkcjonariusze. Zbierają od każdego paszporty. Nie chcą nas puścić bez kontroli, mówią, że są na służbie, a państwo działa. Samo zbieranie dokumentów trwa ponad godzinę. Dzieci są coraz bardziej wycieńczone. Wszyscy jesteśmy na granicy wyczerpania. Funkcjonariusze zabrali paszporty do swojego budynku, żeby sprawdzić je w systemie. Jeden paszport to około jedna minuta. Nas było ponad 600.
Godzina 2:00
Zaczyna być nerwowo. Pogranicznicy mówią, że w pociągu jest podejrzana kobieta. To obywatelka Afganistanu. Nie ma żadnych dokumentów, więc Ukraińcy nie mogą jej przepuścić. Kobieta się drze, nie chce wyjść. W końcu przychodzą strażnicy z kałasznikowami – kobieta opuszcza pociąg. Co się z nią stało? Nie wiadomo. Nie znany jest też los drugiej kobiety. Okazało się, że ma sądowy zakaz opuszczania kraju. Musi wyjść, a wraz z nią dwójka dzieci. Płacze, błaga, dzieci krzyczą. My też pytamy, czy nie mogą jej puścić. Straż jest jednak nieubłagana. - Ukraina istnieje, musimy stosować się do decyzji naszych sądów – mówią funkcjonariusze.
ZOBACZ: Ukraina. Charków pod ukraińską kontrolą. "Siły Zbrojne Ukrainy likwidują wroga"
Godzina 3:00
Ruszamy w końcu do Polski. Jedziemy powoli, czas niemiłosiernie się dłuży. W końcu, gdy przekraczamy granicę, a na komórki przychodzą powiadomienia, uchodźcy czują ulgę. W Przemyślu, Luba i Diana cieszą się, mówią, że ich synów ruscy już nie zabiją. Swietłana mówi, że skończył się jej koszmar, ale dodaje, że wciąż przed nią mnóstwo wyzwań. - A co teraz? Gdzie się mam podziać? Czy mój mąż żyje i czy nas odnajdzie? - pytała i zalewała się łzami.
Relację przygotowali:
Marcin Torz, Jan Kozłowski, Sebastian Wielechowski