Ludowa mądrość głosi, że kampania wyborcza to czas, kiedy nawet najbardziej radykalne pomysły zamyka się szufladzie i wyznaje się polityczne umiarkowanie. Do tej pory z tego elementarza korzystał także PiS. W w walce o parlament w 2015 r. wypierał się choćby Antoniego Macierewicza, a w 2019 r. zapowiadał ciepłą wodę w kranie zamiast permanentnej rewolucji. Po wyborach wracał stary, dobry PiS i wywracał stolik.
Obserwując początek kampanii prezydenckiej można odnieść wrażenie, że partia ta postanowiła porzucić zgrane schematy i styl rządzenia zgrabnie przenieść do kampanii. Przewidywalność, umiarkowanie i spokój zostały zastąpione przez kroczenie od awantury do awantury. Nie ma co ukrywać – to nieortodoksyjne, a wręcz pionierskie na naszym podwórku podejście. Być może na Nowogrodzkiej uwierzono, że skoro chaos dobrze się do tej pory sprzedawał, to popyt na niego się utrzyma. Sam jestem ciekaw, jak to się dla PiS i prezydenta Dudy skończy. Bo na razie wygląda na to, że ktoś nad tym wyreżyserowanym bałaganem stracił kontrolę.