Problem z wyborcami Bosaka jest taki, że nie stanowią żadnej zwartej grupy, którą można hurtowo do siebie przekonać. Za kandydatem Konfederacji, jak i za samym ugrupowaniem, stoi barwna mieszanka narodowców, fundamentalistów katolickich i skrajnie prorynkowego elektoratu. Dla jednych ważne są nacjonalizm, walka z migracją i UE, dla innych zaostrzenie prawa aborcyjnego i walka z osobami LGBT. Dla jeszcze innych jak najniższe podatki, rynkowa anarchia i społeczny darwinizm. Czasami te postawy się przenikają, czasami nie. Trudno więc znaleźć jeden klucz, który pozwoli ich do siebie przekonać.
Naturalnym kandydatem w II turze wyborów dla tego elektoratu wydaje się Andrzej Duda, którego zresztą wielu dzisiejszych wyborców pięć lat temu poparło i de facto dało mu prezydenturę. Pięć lat później Duda dla wielu stał się całkowicie niewybieralny. Narodowcy wypominają mu usłużność wobec Izraela i pozwolenie na masową migrację Ukraińców i muzułmanów. Inni trwanie przy zgniłym kompromisie aborcyjnym czy brak wyraźnych osiągnięć na niwie światopoglądowej. Fundamentaliści rynkowi oskarżają Dudę o budowanie socjalizmu z jego programami społecznymi. Dla większości tych ludzi Duda jest więc skreślony. Ważni dla tego elektoratu „liderzy opinii” nie zachęcają jak pięć lat temu do głosowania na niego, bo widzą szansę na stworzenie własnego silnego środowiska prawicowego. Bez PiS. Nie wygląda też na to, by krucjata przeciwko osobom LGBT miała kupić Dudzie przychylność tych wyborców. Co więc zrobią w II turze, gdy po drugiej stronie jest Trzaskowski, uważany w tym środowisku za skrajnego lewicowca?
Większość zostanie w domu albo odda nieważny głos. Reszta z różnych względów może dość równo podzielić głosy między Dudę (bo ułomny, ale jednak prawicowiec) i Trzaskowskiego (bo ułomny, ale jednak rynkowiec). I to ci pierwsi mogą zdecydować o wyniku wyborów. Bez nich Duda będzie mieć ogromne problemy z reelekcją w sytuacji, gdy Trzaskowski ma większe rezerwy po stronie wyborców opozycji, gotowych go poprzeć, byle tylko nie wygrał Duda.