Trudno nie zauważyć, że spory światopoglądowe, a już zwłaszcza dotyczące praw osób homoseksualnych, skutecznie zajmują opinię publiczną i najczęściej po ich przetoczeniu się spada poparcie dla ich postulatów. Co też naturalne, wszelkie szybkie zmiany obyczajowe budzą strach wśród wielu konserwatywnych Polaków i na tym strachu prezydent próbuje grać.
Kiedy jednak ekipa PiS ostatni raz robiła to z sukcesem Polska była krajem powszechnej szczęśliwości. Polacy, może i na umowach śmieciowych, ale praktycznie nie odczuwali bezrobocia, wzrastały im pensje, programy społeczne tworzyły poczucie opieki państwa nad obywatelami, a Nowogrodzka spokojnie mogła poczucie niekończącej się prosperity uzupełnić poczuciem zagrożenia „neomarksistowskimi” ruchami LGBT, które chcą seksualizować polskie dzieci i rozbijać polskie rodziny, przed czym tylko PiS obiecywał nas obronić. W kraju, który po wielu chudych latach i wyrzeczeniach wydawał się rozwiązać wszystkie już niemal problemy społeczne, można było ostrzegać przed domniemaną demoralizacją i stalinowskimi metodami wynaradawiania Polaków przez osoby LGBT. Syte społeczeństwo ma czas i głowę, by takimi bzdurami zaprzątać sobie głowę.
W ciągu roku niemal wszystko się zmieniło. Dobrobyt i poczucie stabilności, które miał gwarantować PiS, zniknęły. Epidemia koronawirusa i towarzyszący jej kryzys gospodarczy sprawiły, że wielu Polaków traci dziś pracę, ich biznesy bankrutują, a ci, którzy nadal mają pracę, dzięki rozwiązaniom antykryzysowym rządu, tracą sporą część swoich zarobków. Wielu z nas, doświadczając tych problemów, może mieć poczucie, że głowa państwa nie zajmuje się ich realnymi dylematami, bo woli prowadzić swoją światopoglądową krucjatę, która przecież firm, pracy i pensji im nie zwróci. Zatem prezydent, zamiast zyskać na strachu związanym z osobami LGBT, może stracić na strachu Polaków o byt swój i swoich rodzin.