"Super Express": - Jest pan pisarzem, ale także historykiem literatury. Pokusiłby się pan o porównanie dorobku literackiego Polski międzywojennej i dwudziestolecia po 1989 roku?
Paweł Huelle: - Takie porównanie jest szalenie trudne, gdyż od tamtego czasu zmieniła się literatura, zmienił zakres tematów, które porusza. Zmieniło się też społeczeństwo. Polska po 1918 i 1989 roku to zupełnie różne kraje, tak w sensie socjalnym, jak i składu narodowościowego. Różne Polski muszą mieć siłą rzeczy różne literatury.
- Czytając o życiu kulturalnym II RP, mam jednak wrażenie czegoś bardziej żywego. Skumulowania bogactwa pomysłów i nurtów w krótkim czasie.
- Przyznam, że też miewam takie wrażenie, ale jest ono błędne. I wynika z dzisiejszego nadmiaru. Patrząc wstecz, przeszłość wydaje nam się często inna, niż była w istocie. Dziś też mamy wiele ciekawych, a nawet wybitnych debiutów. Olbrzymią aktywność ugrupowań literackich, portali Mamy dziś ponad tysiąc debiutów poetyckich rocznie. Wiele pism, często regionalnych. Życie kulturalne zdecentralizowało się i odbiorca nie jest w stanie go ogarnąć. Odpowiedniej selekcji dokonał też czas. Emil Zegadłowicz był bardzo ważną postacią dla ruchu literackiego, nie tylko jako pisarz, ale i animator. Dziś nie ma dla nas większego znaczenia. Może poza jakimiś smakoszami kultury i dziwakami.
- Skoro to wrażenie błędne, dlaczego dzisiejsze powieści nie wywołują debat, które wywoływały powieści Uniłowskiego, Kadena czy Struga?
- To, że dzisiejsze debaty nie obchodzą takiej liczby dziennikarzy czy polityków jak w Polsce międzywojennej jest naturalne. Jest Internet, rozmaite media, telewizja, film. Nikt nie jest już ograniczony do książek i gazet. I nie wiem, jaki ładunek intelektualny, prowokacyjny bądź tematyczny musiałaby mieć powieść, by wzbudzać podobne kontrowersje. Nie chcę powiedzieć, że literatura zajmuje dziś pozycję marginalną, ale na pewno jej miejsce jest nieco inne. Przed wojną ludzie wykształceni, choćby na poziomie niższym średnim, automatycznie brali udział w kulturze słowa pisanego. Dziś generalnie się nie czyta. Nie czytają więc i politycy. Znacznie więcej od nich czytają niezbyt zamożni polscy inteligenci. A najwięcej literatury czytają kobiety, co potwierdzają wszystkie badania.
- Czy w latach 90. tej zmiany pozycji literatury nie zauważano? Pamięta pan narzekania, że "szuflady pisarzy okazały się puste"...
- Rzeczywiście okazały się puste. Oczekiwania, że pojawi się jakieś wielkie dzieło prozatorskie na miarę Żeromskiego były na wyrost. Brak wielkiego, wiodącego dzieła nie oznacza jednak, że było źle. Przez te dwadzieścia lat pojawiło się naprawdę wiele ciekawych, dobrych książek. Zmieniła się jednak rzeczywistość i w dzisiejszych czasach naprawdę trudno oczekiwać, że jedno dzieło wyznaczy kierunek dyskusji. Nie dzieje się tak nigdzie na świecie.
- Gdyby miał pan wymienić najważniejszych twórców z czasów II Rzeczpospolitej
- to będąc zawodowym historykiem literatury, musiałbym wymienić ponad 60 nazwisk. Niech pan mi tego nie robi. Nie skuszę się także na współczesnych, choćby dlatego, że sam piszę prozę. W przeciwieństwie do wielu kolegów, którzy lubią rozstawiać pisarzy na lewo, prawo i do piwnicy, sam nie będę się przymierzał do takiego "rankingowania". Owszem, kiedy piszę jakiś esej autorski i coś podsumowuję, mogę się o to pokusić. Dzisiejsze hierarchie są jednak zbyt płynne. Co dekadę przychodzą młodzi "barbarzyńcy" i mówią, że coś jest nie tak I być może za 20-30 lat nasi synowie i wnukowie spojrzą na nasze dwudziestolecie w sposób taki, który nam dziś w ogóle nie przychodzi do głowy.
Paweł Huelle
Pisarz, historyk literatury, wykładowca uniwersytecki