"Super Express": - Upadek bloku sowieckiego nosił znamiona rewolucji?
Siergiej Kowaliow: - W Polsce? Tak. W waszej części kontynentu przemiany okazały się niemożliwe do cofnięcia i stosunkowo kardynalne. Ale np. my, w Rosji, okazaliśmy się spadkobiercami Związku Sowieckiego. Jaka więc to rewolucja? Rewolucja charakteryzuje się nie tylko zmianą władzy, ale pełną zmianą władzy. Natomiast u nas przemiany, które zaszły w końcówce lat 80. i na początku lat 90., były dość poważne, ale nie były trwałe - staczamy się w kierunku udoskonalonego Związku Sowieckiego.
- Powrót do marksizmu-leninizmu w państwie, gdzie jest tyle niebotycznych fortun? Trudno uwierzyć w powrót zaboru prywatnej własności.
- A Chodorkowskiemu nic nie zabrano? A czy wszystkim innym nie dano przez to do zrozumienia, że im również zostanie zabrane, jeżeli będą się źle zachowywać?
- No ale tragedii i absurdu "rozkułaczania" już nie będzie.
- Oczywiście, do tego powrót jest niemożliwy.
- Czego miałby więc dotyczyć ten powrót?
- Tak jak wcześniej, władza u nas nie ma legitymacji. Czyli jest bezprawna. W Związku Sowieckim sama siebie obierała. I teraz też nie ma u nas wyborów.
- Istnieje system wielopartyjny.
- Po co opowiadać takie głupoty? Żadnego systemu wielopartyjnego nie ma. Przepraszam, czy w PRL-owskim Sejmie była tylko jedna partia? Nie. Oprócz PZPR mieliście: ZSL, SD, PZKS, "Pax", a nawet bezpartyjnych. A czy to był system wielopartyjny, hm? Ot, i u nas tak jest. Posługujmy się przykładami: w ostatnich wyborach parlamentarnych uczestniczyło 11 partii. Frekwencja w Czeczenii wyniosła 99,5 proc. Wynik prokremlowskiej Jednej Rosji to 99,4 proc. Czyli na dziesięć pozostałych partii zostaje 1/10 procentu. Rzekłbym tak: Stalin się błogo uśmiecha.
- Jak wytłumaczyć ten fenomen, że nam udało się wjechać na nowy tor, a na obszarze byłego Związku Sowieckiego - poza Litwą, Łotwą i Estonią - zwrotnice cały czas zawracają na tor stary.
- Są trzy przyczyny tego stanu rzeczy. Przeanalizujmy to na przykładzie Polski. U was Solidarność wystąpiła jako niezależna siła polityczna, czyli z żądaniami politycznymi. No i trzeba dodać, że rzeczywiście była to siła. U nas, w byłym ZSRR, ruch dysydencki - zresztą nie lubię tej nazwy, ale już jej używajmy, skoro się przykleiła - nie stawiał przed sobą celów politycznych. I nie mógł ich postawić.
- Dlaczego?
- Wynika to z drugiej przyczyny. Były nią tragiczne skutki naszej historii - historii, która was ledwie musnęła, choć i wy wiecie, co to są ustawiane procesy i inne represje. Ale rzecz w skali - w ilości i w czasie trwania. Kiedy w Polsce to wszystko się zaczynało, u nas - trwało już od lat. Co więcej, w takich krajach jak Polska ludność pamiętała jeszcze polityczne swobody. U nas rodziły się pokolenia nieznające innej rzeczywistości niż sowiecka. Nie bez znaczenia dla waszej świadomości było też to, że okupacja przyszła do was z zewnątrz.
- Łatwiej bić się ze złem przybyłym z zewnątrz niż z tym, które zrodziło się wewnątrz?
- Na pewno.
- A trzecia przyczyna?
- U was przemiany zaczęły się oddolnie. U nas były dokonywane z góry przez architektów pieriestrojki trzymających się ram politycznego realizmu, który potrafił skutkować takimi wydarzeniami, jak w Wilnie, gdzie czołgi rozjeżdżały ludzi. Ale pamiętajmy, w jakim kolektywie ci ludzie pracowali - byli otoczeni stadem członków biura politycznego, którzy tylko na to czekali, żeby dorwać się im do gardeł. Codziennie musieli im udowadniać: jesteśmy jednymi z was. Żałosna grupka odszczepieńców, zwanych dysydentami, nie miała bezpośredniego wpływu na los kraju.
- Czy nie pomniejsza pan swoich zasług?
- Nie było tak, że Gorbaczow naczytał się samizdatu i postanowił: robimy demokrację. Byliśmy potrzebni w sensie moralnym - że znaleźli się ludzie gotowi zapłacić odsiadką za prawo do godności. Później, gdy już zaczęły się przemiany, dzięki nam opinia publiczna na Zachodzie dowiadywała się o sytuacji praw człowieka w Związku Sowieckim - i naciskała na zmiany. A że wówczas Związek Sowiecki był krajem, którego wewnętrzne wydarzenia były w dużej części dyktowane z zewnątrz - to słuchał się.
- Jak do tego doszło, że olbrzym dał się obłaskawić?
- Głównym celem reformatorów nie była reforma kraju, lecz partii - aby uczynić ją bardziej dynamiczną i zdolną odpowiadać na wyzwania. Ideałów demokracji nie stawiali na pierwszych miejscach, bo przez zostawienie władzy w rękach jednej partii - nieważ-ne, jak dużym reformom poddanej - nie buduje się państwa pluralistycznego i demokratycznego. Po co w ogóle to robili? Bo Związek Sowiecki nie tylko przegrał wyścig zbrojeń, ale stał na skraju gospodarczej katastrofy. Pojęli to w czas i na szczęście postanowili działać. A jedyną szansą na ratunek było nawiązanie jakiegoś partnerstwa z Zachodem. Prosili o pomoc ekonomiczną. Ale co w zamian? Zachód odpowiedział: nie tylko przemiany partii, ale też większe przemiany demokratyczne. Partia liczyła, że wystarczą zmiany kosmetyczne. Ale społeczeństwo - obudzone pieriestrojką - objawiło impulsywnie swój antykomunizm. Wtedy partia zrozumiała, że zapisu w konstytucji mówiącego o wiodącej roli partii komunistycznej nie da się utrzymać.
- Jak na to zareagowali członkowie biura politycznego?
- Ustalono, że jak najszybciej należy tworzyć alternatywne partie, ale... pod ich kontrolą. Tak oto np. w ciągu trzech dni pojawiła się LDPR, której przewodził Władimir Żyrinowski. Później inne partie.
- Czego Rosjanie spodziewali się po demokracji?
- Wolności i kiełbasy.
- Jak rozumiem, dziś muszą wybierać pomiędzy jednym a drugim...
- Tak, i to jest smutny wybór.
- A czy istnieje wiara w prawdziwą demokrację, w gruntowną zmianę państwa?
- Użyję brzydkiego słowa: gówno. Po rosyjsku: diermo. Diermokracja - tak dziś w narodzie nazywa się demokrację. Jest to część gorzkiej prawdy o tym, co stało się w Rosji. Demokratami i antykomunistami nazwali się ludzie rwący się do przywilejów i bogactwa. Społeczeństwo szybko zobaczyło, że kradną jak komuniści, choć z pewną różnicą - w większych ilościach. Skompromitowali siebie i hasła, którymi się podpierali. Wielu ludzi nikomu nie ufa: totalitaryzm totalitaryzmem, diermokracja diermokracją, a ja mam rodzinę i muszę jakoś żyć, ułożyć swoje stosunki z władzą. Zwycięża potrzeba dostosowania się. Przykład: Rosyjska Akademia Nauk zaprosiła do swojego grona namiestnika Kremla w Czeczenii Ramzana Kadyrowa, człowieka bez wykształcenia. Sądzę, że Putin im tego nie nakazał, lecz sam się przyjemnie zdziwił: ależ mamy mądrych naukowców!
- Czyżby to wszystko miało oznaczać trwały wyrok dla obszaru postsowieckiego?
- Jedno z najczęściej zadawanych mi pytań: jestem optymistą czy pesymistą? Mam nadzieję. Małą, ale jednak przeważającą na szalach mroczny pesymizm.
Siergiej Kowaliow
Rosyjski obrońca praw człowieka, sowiecki dysydent, doradca Borysa Jelcyna, krytyk autorytaryzmu