Joanna Racewicz w katastrofie smoleńskiej straciła ukochanego męża. Właśnie w piątek, 10 lat po tej straszliwej katastrofie, w której zginęło 96 osób z prezydencką parą na czele, Racewicz postanowiła umieścić poruszający wpis. Na Instagramie przypomniała tamten dzień i słowa, jakie przed wyjazdem powiedział do niej mąż, Paweł Janeczek. - 0 lat temu skończył się świat. Mój stary świat. Rano cień sylwetki na korytarzu, trzask zamykanych ostrożnie drzwi. Spokojny oddech dziecka z małego łóżeczka ze szczebelkami. Okruchy chleba na blacie, niedopita kawa. Koszula z poprzedniego dnia rzucona w biegu.. Resztki dawnego życia. Wtedy - irytujące. Potem - święte. „Wrócę po osiemnastej, Kochanie” - obiecywał, gdy w piątek wrócił z pracy przed północą. Gdy szykował garnitur na następny poranek. Ciemny granat. Mogłam go opisać ze szczegółami rosyjskiemu prokuratorowi w Moskwie dwa dni później.. Zobaczyłam - porwany i ubłocony. Cuchnący naftą - napisała dziennikarka. Jak dodała wyjazd do Smoleńska był zmianą w grafiku jej męża, zamienił się z kolegą. - „Joasia, polecę z Prezydentem do Katynia. To tylko jeden dzień. Zamienię się z M., będę mógł być na urodzinach Igora. - powiedział do niej wtedy mąż.
Słowa Racewicz wprost chwytają za serce, kobieta napisała, co czuła przez te wszystkie lata: - Dziesięć lat rozdrapywania ran. Przymus wytłumaczenia dziecku, co znaczy „ekshumacja”. I dlaczego mama długo nie wróci. Świt na Powązkach. Cierpiąca skóra w zakładzie medycyny sądowej. Krzyki, pochodnie, upiory. Dziesięć zabranych, ukradzionych lat. I tyle samo - pamiętania o okruchach... Ważnych, jak relikwie. Racewicz odniosła się też do 10. rocznicy: - Dziesięć lat później, w Wielki Piątek, wieczór tajemnicy i misterium poświęcenia, zamknięci w twierdzach własnych domów, z bliskimi, których do końca nie znamy - popatrzmy im w oczy. Głęboko. W ciszy. Bez zadr i żali - czytamy na jej Instagramie, na którym opublikowała zdjęcie męża.
"Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj