Pierwszy zapowiadał komu to czego nie zrobi za pomocą swoich strasznych pozwów, drugi wczoraj w Sejmie chwalił się menedżerskim geniuszem i straszył PiS. - Od wzniosłości do śmieszności jeden krok - śpiewał dawno temu Jerzy Połomski i mogłoby być to najkrótsze podsumowanie efektów tego wzmożenia obydwu panów.
W przypadku Romana Giertycha było to chyba już wzmożenie w polityce ostatnie. Co zabawne, jeszcze kilkanaście dni temu pojawiały się plotki, że miałby zostać szefem MSW w miejsce Bartłomieja Sienkiewicza. Dziś już nawet Jarosław Gowin, w końcu światopoglądowo bliski Giertychowi, mówi, że to jego polityczny koniec.
Nadęcie premiera było równie imponujące. Wśród różnych porażek, którymi Tusk się ochoczo chwalił, najbardziej imponujący był fragment o tym, jak to udaje mu się zbijać bezrobocie, które wynosi tylko 12 procent. Ciepło na sercu musiało się zrobić ludziom bez pracy, a także tym, którzy zasuwają na zmywakach. Jakby ich zsumować do owego cudu bezrobocia, to okazałoby się, że mamy je najwyższe w Europie. "Łatwo oceniać tego, co robi, trudniej tego, co gada" - stwierdził z dumą premier. Wie, o czym mówi, bo w gadaniu jest najlepszy.
Afera taśmowa ma wiele wątków bardziej niż poważnych - nawet przestępczych, jest dowodem na rozkład państwa i rządzących nim elit. Ale, jak się okazuje, Polacy są w stanie wybaczyć naprawdę całkiem sporo. Śmieszności jednak elektorat nie daruje. To ona zniszczyła kiedyś Kazimierza Marcinkiewicza, premiera, któremu w sumie trudno postawić jakieś bardzo poważne zarzuty, a niemającego już raczej dziś drogi powrotu do polityki. Marcinkiewiczem naszych dni staje się Giertych, a kto wie, czy wkrótce nie będzie nim Donald Tusk.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail