Co gorsza, ohydny gest krakowskich profesorów do łez doprowadził największą euroentuzjastkę Unii Europejskiej, Komisji Europejskiej, flagi europejskiej i wszystkiego, co w nazwie ma "europejskie", panią Różę Thun, tę samą, która ponoć nawet gdyby Unia ogłosiła, że wynalazła syfilis, to radośnie przyklasnęłaby temu wybitnemu wynalazkowi (tak przynajmniej twierdzi jej europarlamentarny kolega Migalski).
Już nie wiadomo, co gorsze, czy łzy pani Rózi, czy to, że Kraków po raz kolejny rozczarował swoją zaściankowością, czy to, że polskie dziatki nie mogły z tej okazji, jak co dzień, wysłuchać okolicznościowego, pełnego zacnych mądrości przemówienia na tę okazję prezydenta Komorowskiego. W dodatku teraz urażony pan Barroso może nie chcieć sypnąć kasą na akcję edukacyjną, w ramach której będzie można w krakowskich przedszkolach poprzebierać chłopców za dziewczynki, a dziewczynki - za chłopców. Bo to właśnie sprawy dżenderowe, zdaniem koleżeństwa z "Gazety Wyborczej", były przyczyną nieprzyznania Barroso doktoratu. Sami krakowscy akademicy tłumaczą, że nie nagrodzili przewodniczącego Komisji Europejskiej, bo nie za bardzo było za co, a do tego jest on czynnym politykiem i dawanie takim "honorisów" jest wbrew uczelnianym obyczajom. O dżenderach nic nie mówili, ale samo się wie przez siebie. W Krakowie faszystowska hydra znowu podniosła łeb i choć przebrała się w profesorskie togi, to tak naprawdę smok wawelski był przy niej miłym dżentelmenem.
Zobacz: Wiktor Świetlik: Raport ze złotej klatki
To jasne, że Barroso na tytuł zasłużył, i to nie tylko ze względu na dżendery. Przede wszystkim jego wielką zasługą było to, że był. Tkwił przez lata na posterunku. Może czasem mało dostrzegany, może rzadko wychylający się zza pleców pani Merkel, ale tkwił. Za co Barroso zasłużył na honoris causa? Otóż jak się okazuje, za same konkrety. Położył on bowiem "ogromne zasługi dla rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej", ma "wybitne osiągnięcia", a do tego "jego odejście nakłada się na jubileusz uczelni".
Już chyba ten ostatni powód jest dostateczny, żeby pana Josego uhonorować. W zaistniałej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak do zacnego Portugalczyka wystosować przeprosiny od naszego MSZ, Towarzystwa Dziennikarskiego, a także zawsze gotowej w takich sytuacjach pani prezydent Łodzi. A krakowskie profesorstwo powinno sobie przypomnieć, że zaściankowość i niedostateczny entuzjazm wobec płynących z Zachodu nowoczesnych prądów potrafiły mścić się już na nim w przeszłości nader surowo.