Wiktor Świetlik: Policja obyczajowa

2015-06-18 12:43

Znajomy - człowiek młody - postanowił wypić z narzeczoną wino nad jednym z warszawskich sztucznych jeziorek, które ma być wkrótce z pompą zainaugurowane. Okazało się, że jest tam więcej lokalnych młodych ludzi bardzo wesoło się zachowujących.

Znajomy - człowiek młody - postanowił wypić z narzeczoną wino nad jednym z warszawskich sztucznych jeziorek, które ma być wkrótce z pompą zainaugurowane. Okazało się, że jest tam więcej lokalnych młodych ludzi bardzo wesoło się zachowujących. W pewnym momencie podbiegła do nich kobieta i - powinno się to spodobać miłośniczkom równouprawnienia - rozkazała innej grupie młodych ludzi, by tamtą pierwszą grupę sprała. Powoływała się na zaszłości między dwoma grupkami. Przybysze mieli bejsbole, ale zaatakowanych było więcej. Konkretna bitwa. Po jakimś czasie udało się wezwać policję. Dwa samochody, co prawda cywilne, ale z pompą, na sygnale, podjechały do mojego kolegi, a funkcjonariusze zapytali flegmatycznie, gdzie ta bijatyka. Ten wskazał ręką na kończące się na ich oczach, nieco dalej, walki (bejsbole przegrali). Zanim policja, z godnością i pompą, majestatycznie podjechała, bici i bijący zabrali się z miejsca walki. Ci ostatni pożegnali stróżów prawa, z dumą wznosząc ręce do góry i krzycząc "Ząbki!" (ząbczanom gratulujemy sąsiadów).

Ktoś powie - awantura, jakich wiele, i nieskuteczność policji, jakich wiele. Codzienność wielu polskich dzielnic czy miasteczek. Owszem. Rzecz w tym, że są ludzie, którzy o tej rzeczywistości nie wiedzą i jej nie znają. Uważają, że do takich scen już u nas nie dochodzi, bo tak wynika z policyjnych statystyk, których słuchają w zamkniętych osiedlach albo w drodze z podziemnego parkingu w domu do podziemnego parkingu w pracy. Temat staje się interesujący, gdy pojawi się trup.

Ostatnio pojawił się on w Mławie, gdzie zatłuczono dziennikarza. Wcześniej go pobito, wysyłano mu pogróżki. "Sprawców nie ustalono". W przypadku śmierci człowieka nie jest już tak łatwo sprawę umorzyć, więc zaczęło się policyjne śledztwo. A także przecieki z tego śledztwa. Tu małe wyjaśnienie. Jak dziennikarz wskazuje na nieprawidłowości w śledztwie, to jest przestępcą, bo łamie przepisy prawa karnego o tajności postepowania. Jak robi to oficjalnie policja, to jest to informacja. Tak więc policja jeszcze nie miała sprawcy, ledwo zaczęła zajmować się sprawą, ale już dowiedzieliśmy, że mord nie miał nic wspólnego z działalnością zabitego dziennikarza, a co więcej, sprawa miała tło "obyczajowe". A wiadomo, z czym się ludziom obyczajówka kojarzy - brudy, margines, używki, lepiej nie tykać. Tak więc już niemal w momencie rozpoczęcia śledztwa dowiedzieliśmy się, że policja po pierwsze ustaliła, iż sama jest niewinna. Bo przecież nie zabili dziennikarza, bo był dziennikarzem, bo nie dano mu ochrony, choć czuł się zagrożony. Zabito go, bo "obyczajówka", a na obyczajówkę nie ma rady. Wiadomo, zdarza się.

Marka Papałę zabił niejaki "Patyk", bo chciał mu ukraść luksusowy samochód Daewoo, model Espero. Był to jedyny przypadek w historii Polski i krajów ościennych, kiedy samochód z parkingu kradł złodziej uzbrojony w pistolet z tłumikiem. Takie są oficjalne ustalenia. Afery hazardowej nie było, nie było niegdyś afery Rywina, w gigantycznym przekręcie przy zakupach sprzętu teleinformatycznego brały udział tylko jakieś płotki. Policjanci i prokuratorzy ustalili. Czyż możemy w świetle tego wszystkiego wątpić, że sprawa śmierci Łukasza Masiaka, dziennikarza z Mławy, zostanie poprowadzona tak jak trzeba? Że zostaną przebadane także inne możliwości - w tym ta, że dziennikarz przyciągnął wódczaną agresję właśnie tym, że był osobą budzącą w mieście kontrowersje swoimi odważnymi tekstami? Czy policja będzie gotowa dojść prawdy nawet kosztem przyznania się do swojego wielkiego zaniechania? Chyba nie macie co do tego wątpliwości.