Nie wiem zbyt dużo o Korei Północnej i szczerze mówiąc do tej pory myślałem, że ludzie tam nie mają w ogóle dostępu do internetu. Analityczka CIA, Jung H. Pak w swojej książce opisuje, że jest inaczej. Koreańczycy mają intranet.
Taką swoją własną, wewnętrzną sieć, jak niektórzy mają w firmach albo domach, albo jakie są w hotelach czy na promach pasażerskich. No więc oni mają coś takiego tylko dla całego kraju. Mają swoją własną sieć, własnego androida na telefonach, własne komunikatory, własne serwisy zakupowe, nawet taki własny jakby Netflix z serialami i dokumentami, których główną bohaterką jest pierwsza dama. Wszystko to własne i odcięte od reszty. Stalin i jego kolega, a potem ofiara, Nikołaj Bucharin mówili o budowie socjalizmu w jednym kraju, Kim Dzong Un, miłościwy ojciec północnokoreańskiego narodu, rozwinął tę koncepcję dalej i stworzył internet w jednym kraju.
Taki intranet ma jedną ogromną zaletę. Wszystko widać i wszystko o wszystkich wiadomo. Jak ktoś do końca się nie zgadza, nie wywiązuje, albo nawet jego entuzjazm nieco opada, to administrator sieci z miejsca to widzi i może taką osobę przywołać do porządku (a Kim Dzong Un ludzi do porządku przywoływać potrafi, na przykład takiego swojego wujka, który stwarzał jakieś tam problemy, kazał rzucić na pożarcie psom).
Ta zaleta koreańskiego intranetu jest oczywiście zaletą tylko z perspektywy władcy. Niestety kilka dni temu okazało się, że my też żyjemy w takim intranecie i to globalnym. Oto paru facetów nagle odcięło od świata amerykańskiego prezydenta. Gość ustępuje, przegrał wybory, więc już się go nie boją. Bez żadnej dyspozycji z jakiegoś departamentu, nakazu prokuratorskiego, apelu ONZ. Po prostu faceta odcięli. Potem zaczęli odcinać jego zwolenników, a ponieważ są to właściciele Facebooka, Amazona, Twittera, Google’a (czyli także Youtube’a) to odcinają ich od wszystkiego.
Faceci ci rządzą światem i są całkowicie bezkarni. Nikt ich nie kontroluje. Mogą to zrobić z każdym z nas, jeśli się nie spodobamy i zapewne pewnego dnia zrobią to z każdym tym, kto nie będzie głosił takich poglądów jak oni i nie będzie im podporządkowany. Ale – i to jakaś pociecha – przynajmniej nie rzucą nas jak Kim wujka na pożarcie psom. Jako ludzie bardzo stroskani losem Planety i ekologią uznaliby to zapewne za torturę na zwierzętach.