Jak się okazuje, reklamowanie w tekście artykułu napoju, a także snobistycznej siłowni nie było niczym zdrożnym czy niegodnym dziennikarza. Nie było też po to, by ludzie się nabierali i kupowali nafaszerowanego cukrem i barwnikami drinka tylko dlatego, że "Tomasz Lis to pije". To była - w języku profesjonalistów - "reklama natywna".
Dzięki Tomaszowi Lisowi od tygodnia znam to słowo. Kiedyś coś takiego nazywało się kryptoreklamą i wylatywało się za nią z pracy w gazetach. Teraz to bardzo fachowe pojęcie oznaczające nowy kierunek w dziejach reklamy.
Gdyby korektorka w redakcji kierowanej przez Tomasza Lisa wstawiła po cichu do tekstu jedno zdanie, dyscyplinarnie by wyleciała. Ale kiedy robi to wielokrotny Dziennikarz Roku, to mamy do czynienia z "reklamą natywną" - a użycie tak fachowego pojęcia przez taką personę tłumaczy chyba wszystko.
Czytaj też: Rogalska wyrzucona z pracy, a PRESS pyta o Lisa!
Wszystko to kwestia języka. Wystarczy rzeczy inaczej ponazywać. W czasie drugiej wojny światowej Amerykanie zauważyli, że mają poważny problem z żołnierzami. Duża ich część wzięła sobie na tyle do serca szóste przykazanie, że nie chciała zabijać Niemców. Strzelali w powietrze albo po cichu wyrzucali naboje na ziemię, co oczywiście było dla armii ogromnym problemem.
W wyniku tego odkrycia przeprowadzono rozmaite zmiany w amerykańskim wojsku, dzięki którym dziś już sto procent żołnierzy zabija, gdy im się każe. Jedną z tych zmian była ta, że "odczłowieczono" przeciwnika i zaczęto udawać, że zabijanie nie jest zabijaniem. Stąd dziś także w filmach i grach komputerowych słyszymy zamiast "zabić" - "zlikwidować", zamiast "żołnierz" - "cel" i tak dalej. Zabijanie tak naprawdę pozostało zabijaniem, ale w głowach żołnierzy nim być przestało, a stało się "likwidacją celów". Wszystko to zrobiono poprzez język, zmianę słów.
Zobacz: Tomasz Lis w szpitalu
Język potrafi sprawiać cuda. Złodziejstwo to "tymczasowy zabór mienia", idiota to mądry inaczej, cham to "osoba z zaburzeniami osobowościowymi", a kryptoreklama to "reklama natywna".
Może też sprawić, że pani Rogalska, która wystąpiła w kampanii reklamowej jednej z sieci handlowych, zostaje zawieszona przez TVP, a panu Lisowi za sprawą cudownej reklamy natywnej włos z głowy nie spadnie.
Swoją drogą, ciekawe, ile kosztowałaby u Tomasza Lisa reklama natywna PiS albo nawet samego Antoniego Macierewicza? Na ile nasz wielki autorytet dziennikarski by go zaczął chwalić? Zresztą pewnie wystarczy, by PiS wygrał wybory i wstawił swojego prezesa do telewizji.