Arłukowicz wniesie do rządu tę świeżość spojrzenia i zdrową naiwność, która każe mu się dziś skarżyć, że w SLD to musiał "głosować ramię w ramię z Kaczyńskim". Teraz to zauważył. Nie chciał, ale musiał. Wcześniej myślał, że tak trzeba. Jak panienka, co przyjechała do dużego miasta i dopiero po czterech latach zauważyła, że jak chodzi z panami, a oni jej dają za to pieniądze, to ani ona, ani oni nie robią tego tylko ze szczerego serduszka.
Przeczytaj koniecznie: Bartosz Arłukowicz: Od gry w piłkę wolę gitarę
Przy tej uroczej naiwności poseł Arłukowicz jest zarazem człowiekiem o wyjątkowej zdolności zapominania, co na urzędzie pełnomocnika do spraw wykluczenia jest niezwykle ważne. Jak wiadomo, był gwiazdorem komisji śledczej do spraw afery, której nie było (podobnie zresztą jak nie było afery Rywina). A - warto pamiętać - wybicie się w tej komisji nie było łatwe - Arłukowicz miał tam za konkurencję takich retorów, jak posłanka Kempa, poseł Urbaniak i oczywiście nieoceniony przewodniczący Sekuła.
Dla przypomnienia, sama afera, na której gwiazda Arłukowicza zabłysła, miała polegać między innymi na tym, że premier Tusk miał ostrzec osoby podejrzane o korupcję o tym, że toczy się przeciwko nim dochodzenie. I jeszcze dla przypomnienia, Arłukowicz twierdził, że afera jednak była. Ale cóż, Donald Tusk jak widać doznał łaski rozgrzeszenia od pana posła. Musiało premierowi ulżyć.
Arłukowicz jest też prawdziwym polskim lewicowcem z krwi i kości. A przynajmniej współczesnym polskim lewicowcem. Z dnia na dzień może się znaleźć w innej partii, o przepraszam, przy innej partii, bo przecież do PO się nie zapisał, jedna jest socjalna, druga liberalna, jedna jeszcze wczoraj była dobra, a druga zła, dziś jest na odwrót, ale cóż, tylko krowa nie zmienia poglądów, a w polskiej polityce kluczowe jest, żeby mieć ładny tembr głosu. Arłukowicz ma przecież piękny.
Patrz też: Arłukowicz: Zrobię wszystko żeby Kaczyński nigdy NIE WRÓCIŁ do władzy
Urząd pełnomocnika do spraw wykluczenia ma szanse uchronić przynajmniej jedną osobę przed wykluczeniem, może nie społecznym, ale przynajmniej z przyszłej kadencji Sejmu. Czyli właśnie samego Arłukowicza, którego los w SLD był niepewny ze względu na to, że stwarzał zagrożenie dla Grzegorza Napieralskiego. A jeden na czterdzieści milionów niewykluczonych to zawsze lepiej niż żaden. Zresztą może potem dołączy kilku kolejnych kolegów z lewa, a może i ktoś z prawa. W ramach walki z wykluczeniem oczywiście.