Wiktor Suworow: Komunizm upadł także dzięki Wałęsie

2016-02-20 3:00

- Wiele lat temu, kiedy cały ruch Solidarności się zaczynał, miałem wielu znajomych z polskiego podziemia, którzy dzielili się ze mną swoimi podejrzeniami, że decyzje Lecha Wałęsy nie zawsze były dla nich zrozumiałe i logiczne z punktu widzenia walki z komunizmem. Te podejrzenia istniały - mówi "Super Expressowi" Wiktor Suworow, pisarz i historyk, były oficer radzieckiego wywiadu wojskowego.

"Super Express": - Cała Polska żyje znaleziskiem w domu Czesława Kiszczaka, czyli teczką, w której mają być dokumenty, potwierdzające współpracę Lecha Wałęsy z bezpieką. Jak pan to ocenia nie tylko jako historyk, ale także były oficer radzieckiego wywiadu?

Wiktor Suworow: - Zadziwia mnie, że nikt nie wpadł wcześniej na to, by wejść do Kiszczaka i sprawdzić, co on tam może mieć. Przecież był zwierzchnikiem tajnych służb i jedną z kluczowych postaci późnego PRL i można było domniemywać, że coś może ukrywać. Dobrze, że w końcu te dokumenty wyszły na wierzch i triumfuje prawda. Zazdroszczę wam, Polakom, bo mimo że Związku Radzieckiego dawno już nie ma, prawda o tym czasie nadal jest w Rosji skrywana.

- Czy ta prawda, którą teraz odkrywają historycy o Lechu Wałęsie, jakoś wpływa na ocenę jego postaci? Czy to, że współpracował z SB na początku lat 70., przekreśla to, kim był w latach 80., kiedy dla niemal wszystkich był symbolem walki z komuną?

- Wie pan, wiele lat temu, kiedy cały ruch Solidarności się zaczynał, miałem wielu znajomych z polskiego podziemia, którzy dzielili się ze mną swoimi podejrzeniami, że decyzje Lecha Wałęsy nie zawsze były dla nich zrozumiałe i logiczne z punktu widzenia walki z komunizmem. Te podejrzenia istniały.

- Myśli pan, że współpraca z SB z poprzedniej dekady mogła jakoś wpływać na Wałęsę w epoce Solidarności? Że SB trzymała go w szachu? Szantażowała wtedy dokumentami? Są tacy w Polsce, którzy święcie w to wierzą.

- Nie ma na to żadnych dowodów. Nie mam więc powodów, żeby tak uważać. Spekulacje w tej sytuacji są po prostu niepotrzebne. Lepiej opierać się na faktach. Pamiętajmy jednak, że to, iż komunizm upadł, jest zasługą także Lecha Wałęsy. Zdejmuję czapkę z mojej łysej głowy i kłaniam się mu nisko za to zwycięstwo. Ma tu swoje zasługi, których nikt mu nie odbierze.

- Czyli współpraca Wałęsy z SB to raczej smutny epizod, a nie cień, który ciągnął się za nim w opozycji?

- Cóż, Wałęsa nie był pierwszą osobą w historii, która ze współpracownika tajnej policji jakiegoś reżimu przeistoczyła się w jego grabarza. Od razu do głowy przychodzi mi przykład towarzysza Stalina.

- No, no, odważne porównanie.

- (śmiech) Owszem, inne czasy, inna rewolucja. Ale przecież mechanizm był bardzo podobny. Wiele jest dokumentów, które potwierdzają współpracę Stalina z carską tajną policją. Po zwycięstwie rewolucji październikowej z rozkazu Stalina zniszczono archiwa, które zawierały dowody na tę współpracę. Zresztą cała wierchuszka bolszewicka miała swoje grzechy na sumieniu i nie chciała, żeby ujrzały one światło dzienne.

- Odkąd ogłoszono, że znaleziono teczkę Wałęsy, w Polsce trwa walka o pamięć o Solidarności. Stronnicy byłego prezydenta bronią go, wskazując, że ma zasługi, których nawet ta teczka nie wymaże, ale jednocześnie załamują ręce, że na Zachodzie o Wałęsie - symbolu walki z komunizmem - mówi się jako o agencie. Myśli pan, że Zachód zmieni o nim zdanie?

- Nie sądzę. Owszem, pisze się o tym w mediach, bo nie sposób tego nie zauważyć - to po prostu sensacja. Jednak moim zdaniem nikt Wałęsy z cokołu nie będzie zrzucał. Tym bardziej, że to już jednak odległa historia. Dziś o Polsce pisze się w zupełnie innym kontekście i agenturalna przeszłość Lecha Wałęsy raczej nie zdominuje zachodnich mediów.

- To pewnie trochę pan Wałęsę uspokoi, bo bardzo się martwi tym, jak zapamięta go historia. To, że przez lata tak uparcie zaprzeczał swojej współpracy z SB, wynikało z tego, że odbierze mu to zasługi.

- Nie odbierze. Niemniej jego historia pokazuje, że od przeszłości nie da się uciec. Myślę, że najmądrzej było się do tego przyznać już lata temu. Najlepszym momentem było zwycięstwo Solidarności i upadek komunizmu. Kiedy chodził wtedy w glorii bohatera, mógł spokojnie powiedzieć, że rzeczywiście była taka historia. Dziś odnalezienie dokumentów w domu Kiszczaka nie byłoby tak głośne. A ludzie na pewno doceniliby jego odwagę w zmierzeniu się ze swoją niełatwą przeszłością i by mu to wybaczyli. Przecież nie był jedyny. Tysiące ludzi było wplątanych we współpracę z bezpieką. Jeśli takie rzeczy się ukrywa, jedynie się sobie szkodzi.

- Pana zdaniem, po co Kiszczakowi były te dokumenty? Chciał wpływać na Wałęsę czy raczej traktował je jako polisę ubezpieczeniową?

- Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie. To już chyba na zawsze pozostanie słodką tajemnicą Kiszczaka. Niemniej Wałęsa, wiedząc, że kompromitujące materiały na niego istnieją, powinien się do tego po prostu przyznać. Nie wiem, czy wykorzystywano je przeciwko Wałęsie jako prezydentowi Polski, czy nie, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa taka tajemnica jest po prostu szkodliwa. W ogóle zawsze byłem zwolennikiem tego, by po upadku komunizmu otwierać szeroko archiwa.

- W Polsce wielu jest przeciwników takiego rozwiązania. Tłumaczą, że pozwolilibyśmy rozgrywać się teczkom i SB.

- Tyle że nie robiąc tego, pozostawiliśmy ludziom takim jak Kiszczak ogromną władzę nad tysiącami ludzi, którzy popełnili kiedyś błąd i podjęli współpracę z bezpieką. To samo działo się w Rosji. Ale przecież wasi bezpieczniacy i nasi to ta sama banda. Pamiętam zresztą, że kiedy rozpadał się Związek Radziecki, zachęcałem dysydentów, by nie bali się otworzyć archiwów i wszystko upublicznić. W tym listę donosicieli. Reakcja była podobna do tej w Polsce - nie róbmy tego, bo ludzie popełnili błąd, nie działali z premedytacją, więc po co im teraz szkodzić.

- No właśnie, po co?

- Przecież donosicieli były miliony: od prostych sprzątaczek po profesorów. Jeśli to pokażemy, nikomu nie będzie przykro, bo okaże się, że wszyscy tacy byli. Natomiast pozostawienie tej sytuacji nierozwiązanej sprawi, że ci wszyscy donosiciele zawsze już będą drżeli przed tym, żeby nigdy nie wyszło to na jaw. W ich interesie będzie to, żeby do władzy doszedł jakiś czekista i dalej chronił ich tożsamość. Powiedziałem wtedy, zobaczycie, trzeci prezydent Rosji będzie kagiebistą. Niewiele się pomyliłem.

- Z historii Wałęsy wyciąga pan jakieś bardziej ogólne wnioski? Czy to wyłącznie sprawa jego i jego biografii?

- Jak wspomniałem, dobrze, że te dokumenty ujrzały światło dzienne. To dobre dla prawdy o tamtych czasach, ale pozytywne w tym wszystkim jest także to, że każdy inny człowiek będzie teraz wiedział, że prędzej czy później wszelkie słabości i błędy w końcu wypłyną. Historia Wałęsy nie dotyczy więc wyłącznie jego osoby. To przykład dla następnych pokoleń, że jeśli ma się jakieś skazy na biografii, a chce się pozostać uczciwym człowiekiem, nie wolno ich ukrywać. Lepiej się przyznać, niż czekać, kiedy będąc już starym i zasłużonym człowiekiem, stać się przedmiotem rozliczeń. Tego się nie uniknie, bo jak pisał wielki rosyjski pisarz Michaił Bułhakow - rękopisy nie płoną. Lech Wałęsa przekonał się o tym na własnej skórze.

Zobacz: Rafał Ziemkiewicz OSTRO o Lechu Wałęsie: mam nadzieję, że Matka Boska mu da po mordzie teraz [WIDEO]