– W jakim sensie?
– Te wszystkie słowa, które na tym kongresie padły, były specjalnie przygotowane, „skrojone” pod rosnące oczekiwania społeczne. Zarówno kwestie ideologiczne, jak i obietnice socjalne były dokładnie przemyślane. Organizatorzy doskonale wiedzieli, co elektorat PiS chce usłyszeć. Ta propaganda – proszę mocno podkreślić to słowo – ma na celu utwardzenie zdeklarowanego elektoratu PiS, ale może być też skuteczna przy pozyskaniu wyborców niezdecydowanych. Liberalna opozycja w ogóle nie jest stanie przedstawić alternatywy. Efekt będzie łatwy do przewidzenia.
– Jaki?
– Można oczekiwać, że PiS wygra jesienne wybory i to ze znaczącą przewagą. Dla Polski, wszystkich ludzi myślących na pewno jest to fatalna perspektywa. Trzeba się będzie pogodzić z tym, że część ludzi nie mając oparcia w żałosnej opozycji, będzie zmuszonych do udania się na emigrację wewnętrzną.
– Ale pan tu mówi o kwestiach wizerunkowych i ideologicznych. A była też warstwa merytoryczna tego kongresu. Padły przecież konkretne obietnice – pieniądze na edukację, służbę zdrowia, inwestycje infrastrukturalne, ochrona środowiska, bezpieczeństwo energetyczne…
– Oczywiście, że padły. Moim zdaniem PiS-owskie obietnice to kolejne rozdawnictwo, za które przyjdzie nam wszystkim słono zapłacić. Dziś Polska jest w czołówce najbardziej zadłużonych krajów. Te obietnice prowadzą nas w kierunku kryzysu, katastrofy takiej jak w Grecji, czy wydarzeń sprzed lat w Argentynie. Nie chcę tu dramatyzować, mówić o ruinie. Ale myślę, że tak zwany suweren w końcu się opamięta. Ale stanie się to wtedy, gdy zacznie trzeć tyłkiem po betonie.