Cała draka ma źródło w październikowym posiedzeniu zarządu partii, na którym zmieniono prezydium oraz zarząd partii. Wówczas do kierownictwa trafili działacze blisko związani z prezesem Jarosławem Gowinem. Jednak zdaniem części polityków, uchwały były niezgodne ze statutem partii. - Zarząd nie miał delegacji do rozszerzania składu, to jest wyłączna kompetencja Kongresu partii - wyjaśnia jeden z członków porozumienia cytowany przez portal wp.pl. - Na Kongresie określono, że skład zarządu to 35 osób. Można uzupełniać skład jedynie jeżeli ktoś złoży rezygnację, opuści partię lub np. umrze. Gowin i jego zwolennicy powołali się na ten przepis. Ale on nie miał tutaj zastosowania - skarży się informator. Jak się okazało, fortel Gowina, nie dość, że bezprawny, to zrobiony został iście niedżentelmeńsko! - Posiedzenie się zakończyło, wszyscy byli rozluźnieni. Niespodziewanie podczas omawiania tzw. spraw różnych Jarosław Gowin zadeklarował, że chciałby dodać punkt odnośnie rozszerzenia zarządu. Wszyscy, oprócz ludzi wicepremiera, byli totalnie zaskoczeni - ujawnia anonimowy polityk Porozumienia.
- Według statutu głosowania personalne muszą być tajne. A to było jawne. Na posiedzeniu nie było nawet tych osób, które dokooptowano do składu zarządu - wyznaje oburzony członek partii.
Sprawą niefortunnego głosowania zajął się sąd koleżeński, który unieważnił decyzje dokonane na październikowym posiedzeniu. Przeciwnicy Gowina w jego własnej partii twierdzą, że tym samym wiceminister nie będzie miał w Porozumieniu większości. Według autora wniosku do sądu koleżeńskiego Arkadiusza Urbana, "jest to sygnał, że jest problem w partii". - Wszyscy przeszli do porządku dziennego po październikowej decyzji Gowina ws. poszerzenia zarządu. Mimo że wielokrotnie zwracaliśmy na to uwagę i sygnalizowaliśmy problem, to nikt z nami nie rozmawiał. Zabrakło dialogu – mówi w rozmowie z wp.pl wiceprezes Porozumienia.
Dotychczas sam Jarosław Gowin nie wypowiedział się na temat "wojny domowej" w jego partii.
ZOBACZ TEŻ: