Piotr Zgorzelski, który przewodniczył obradom, wyjaśnił, że zezwolił Giertychowi na zabranie głosu w odpowiedzi na werbalny atak ze strony Kaczyńskiego.
- Pan Roman Giertych uzyskał ode mnie zgodę na zabranie głosu i podchodząc do mównicy, miał prawo wypowiedzieć się, ponieważ został zaatakowany werbalnie przez pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Usłyszał, że jest sadystą, itd. - relacjonował wicemarszałek.
Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Zgorzelski zauważył, że po rozpoczęciu wystąpienia Giertycha, wokół mównicy zgromadził się tłum polityków, uniemożliwiając mu dokończenie przemówienia. Wicemarszałek przyznał, że obawiał się eskalacji konfliktu i użycia siły fizycznej. Piotr Zgorzelski podkreślił, że był bardzo blisko całego zajścia i interweniował, aby zapobiec dalszej eskalacji.
- Byłem więcej niż pewny, że gdybym nie zarządził przerwy i skutecznie poprosił pana Romana Giertycha, żeby opuścił mównicę, mogłoby dojść do przekroczenia granicy nieprzekraczalnej w polskim Sejmie - stwierdził.
Wicemarszałek dodał, że od Giertycha i otaczających go posłów dzielił go zaledwie metr i czuł, jak włącza się "mechanizm tłumu". Jak sam przyznał, kilkukrotnie apelował do Giertycha o opuszczenie mównicy, kierując się wyłącznie obawą o bezpieczeństwo i potencjalne nieszczęście.
Prowadzący rozmowę Tomasz Terlikowski zwrócił uwagę na fakt, że do awantury doszło po przyjęciu uchwały upamiętniającej rocznicę śmierci Jana Pawła II. Zgorzelski ujawnił, że tego samego dnia rano w kaplicy sejmowej odbyła się msza, w której uczestniczyli również ci, którzy później krzyczeli "morderca" w kierunku Giertycha.
- Proszę zobaczyć, jak jest to bardzo powierzchowne, jak jest to pozbawione jakiejkolwiek warstwy - można powiedzieć - osobistej co do tego dnia - skomentował polityk PSL, sugerując hipokryzję niektórych posłów.
W naszej galerii zobaczysz sejmowe stracie Jarosława Kaczyńskiego i Romana Giertycha:
