Zdaniem sowieckich nadzorców Polski Ludowej o ludziach takich jak Witold Pilecki kolejne pokolenia miały zapomnieć. Stało się inaczej. Dziś trwają poszukiwania szczątków rotmistrza, a coraz więcej ulic, placów i publicznych obiektów otrzymuje jego imię. Niestety, nie wszędzie. Haniebnym przykładem jest właśnie postawa lubelskich radnych z PO i lokalnego komitetu. Samorządowcy użyli perfidnej sztuczki, twierdząc, że owszem są za rotmistrzem, ale mostu nie można nazwać jego imieniem z przyczyn proceduralnych. Przypomnieć można, że 70 lat wcześniej takich bohaterów jak rotmistrz Pilecki komuniści nazywali bandytami i szpiegami, których trzeba z "demokratycznej", "postępowej" społeczności wyeliminować. W ten sposób uzasadniali swoje okrutne zbrodnie. Teraz w Lublinie ponownie zamordowana została pamięć o rotmistrzu. I żadne bałamutne tłumaczenia tego nie zmienią.
Trudno się jednak temu dziwić. Lubelscy radni sprawili, że ich miasto nawiązało do niechlubnej tradycji. Tradycji tzw. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Polskiego jedynie z nazwy, bo Rzeczpospolitą zniewalał. Bolszewickie wyzwolenie polegało na masowych czystkach narodowościowych dokonywanych na Polakach i zaprowadzaniu czerwonej dyktatury. A Naród pod butem PKWN cierpiał prawdziwą niewolę. PKWN, pierwszy rząd sowieckich kolaborantów, początkowo urzędował w Lublinie, który pełnił funkcję stolicy Polski Ludowej. Po skandalicznej decyzji radnych trudno nie dostrzec, że nad miastem wciąż się unoszą upiorne postaci polskich zdrajców: Edwarda Osóbki Morawskiego, Władysława Gomułki, Bolesława Bieruta, Wandy Wasilewskiej. Tradycja, jak widać, zobowiązuje.