Michael Keaton

i

Autor: archiwum se.pl Michael Keaton

Walter Robinson, szef zespołu, który ujawnił aferę pedofilską w USA: Kościół musi płacić

2018-09-21 9:52

Walter V. Robinson, dziennikarz stojący na czele "Spotlight", zespołu śledczego redakcji "Boston Globe", którego rolę w oskarowym filmie odtwarzał Michael Keaton specjalnie dla "Super Expressu" o pedofilii w Kościele, największych przeszkodach w wyjaśnianiu afer, przypadku księdza-pedoila z polskiego zakonu, Romanie Polańskim i tematach tabu

- „Super Express”: - Był pan szefem zespołu „Spotlight” w redakcji Boston Globe, która ujawniła afery pedofilskie w Kościele w USA. Kościół nie tylko poniósł stratę wizerunkową, ale i musiał płacić odszkodowania.
- Walter V. Robinson: - Tak, pierwsze odszkodowania płacił jeszcze przed sprawą, którą się zajmowaliśmy. Były diecezje, które bankrutowały. Do 2010 roku Kościół w USA zapłacił ponad 2,5 miliarda dolarów odszkodowań dla ofiar księży.
- W Polsce mamy obecnie pierwszą sprawę, w której zasądzono odszkodowanie ze strony zakonu. Obrońcę, ale i wiele osób to zdziwiło.
- A kto ma płacić? Księża, którzy dokonywali przestępstw, często nie mają pieniędzy. Kościół nie jest też zwykłą firmą, w której pracuje się od 8 do 16. Co więcej, w wielu przypadkach działanie tych księży bywało tuszowane, przynajmniej tak było w Stanach.
- Ten konkretny ksiądz więził i gwałcił 14-latkę kiedy był w zakonie. Pozostał w nim jednak także po wyroku, kiedy przyznał się do części zarzutów.
- To tym bardziej. Nie rozumiem, dlaczego zakon miałby nie płacić.
- Sprawa skandalu pedofilskiego w Kościele Katolickim była najtrudniejszą w pańskiej karierze?
- Na pewno najbardziej znaną, zwłaszcza po tym, kiedy powstał film „Spotlight”. I chyba najtrudniejszą… Mieliśmy olbrzymie problemy w zdobywaniu informacji od świadków. Było też ryzyko związane z tym, że któreś z naszych informacji nie będą miały wystarczającego potwierdzenia.
- Ryzyko w jakim sensie?
- Zawodowym i finansowym, nie chodziło o życie. Gdybyśmy opublikowali coś bez twardych dowodów, to byłby koniec dla całej gazety. Każdy fakt musiał być weryfikowany na kilka sposobów. Musieliśmy też polegać na dokumentach Kościoła wynajdując w nich powiązania lub nieścisłości.
- Większość ludzi zna śledztwo „Spotlight” z filmu. Na ile to, co oglądaliśmy różniło się od prawdziwych wydarzeń?
- Prawdziwa praca była wizualnie dość nudna i czasochłonna. Można by pokazać dziennikarza ślęczącego godzinami i miesiącami nad setkami i tysiącami dokumentów. To byłoby jednak nudne nawet jak na kino eksperymentalne (śmiech). Film oddał jednak dość dobrze sedno tego, co się działo skracając 5 miesięcy naszej pracy do nieco ponad 2 godzin.
- To główna różnica?
- Tak, dzięki temu to wygląda znacznie bardziej ekscytująco, niż praca dziennikarza na co dzień. Dodatkowo w przypadku tego skandalu rezultaty były naprawdę mocne, powalające. A wiele dziennikarskich śledztw przecież nie wychodzi.

- Co w skandalach w Bostonie było najbardziej zaskakujące?
- Skala. Zaczęliśmy od jednego księdza. Szybko okazało się, że może chodzić nawet o kilkunastu księży w Bostonie. Po 5 miesiącach mieliśmy dowody na kilkuset księży. Kończąc po roku wiedzieliśmy o 250 księżach z samego Bostonu. To było szokujące!
- Boston był tu jakimś wyjątkiem?
- I tak i nie. Boston i Kościół Katolicki nie są jedynymi miejscami, w których dochodzi do pedofilii i jest ona tuszowana. To dzieje się i w Polsce i w innych środowiskach. Tyle, że tuszowanie tych spraw w pewnym momencie w Bostonie niemal przyciągało takich ludzi. I okazało się, że aż 10 procent tutejszych księży molestowało seksualnie dzieci! 10 procent! I to był wynik właśnie tego, co zaskoczyło nas oprócz skali zjawiska.
- Czego?
- Tuszowaniem tego przez tyle lat przez biskupów i arcybiskupów, którzy przecież pedofilami nie byli! Czterech członków naszego zespołu w Boston Globe było katolikami. Niektórzy chodzili do Kościoła. Z jednej strony było to dla nas trudniejsze. Z drugiej lepiej rozumieliśmy jak działa Kościół, dlaczego wiele osób nie chce o tym mówić.
- Po tym, co zrobił pański zespół w Boston Globe, po ujawnieniu afer w Irlandii, pisanie o skandalach pedofilskich stało się znacznie łatwiejsze. Milczenie przerwano, pojawiło się wiele tekstów i procesów. Często ci sami ludzie, którzy chętnie piszą o procesach księży, są jednak w stanie bronić takich ludzi jak Roman Polański, który też zgwałcił 13-latkę.
- O, hipokryzja, zwłaszcza w ocenie ludzi, których się lubi lub ceni, jest stara jak świat! To zdarza się wszędzie. W show-biznesie jest jeszcze łatwo to wychwycić, bo media mają stosunkowo łatwy dostęp do informacji. Znacznie trudniej jednak ujawniać skandale seksualne i przestępstwa w wielkich korporacjach, także medialnych.
- Oprócz tych korporacji, są jakieś tabu, które pańskim zdaniem są dziś trudniejsze do poruszenia niż pedofilia w Kościele? Może politycy? W Polsce taką świętą krową w mediach był przez lata Lech Wałęsa, noblista, lider opozycji w latach 80...
- Tak, wiem o kim mowa.
- Kiedy dwóch historyków napisało książkę o jego współpracy z komunistyczną bezpieką w latach 70, cytując dokumenty, zostali osądzeni od czci i wiary. Żądano odebrania im tytułów naukowych. Po latach zarzuty się potwierdziły.
- Politycy to akurat taki przypadek, że zazwyczaj milczenie wokół nich kiedyś pęka. Dodatkowo na jednego ich zwolennika zazwyczaj przypada jeden przeciwnik, więc nawet ludzie dążący do prawdy znajdą tu jakieś wsparcie. Jest jednak tabu, które moim zdaniem kryje jeszcze więcej nieszczęść niż sprawa pedofilii w Kościele.
- Jakie?
- Przestępstwa seksualne w rodzinach. Kiedy dziecko jest wykorzystywane przez krewnego, albo kogoś z rodziny. Tu zmowę milczenia jest przełamać znacznie trudniej, niż we wszystkich przypadkach, o których rozmawialiśmy. I nie wiem kiedy dojdzie do mówienia otwarcie o prawdziwej skali tego przypadku, jak dzieje się to dziś np. w sprawie Kościoła.
Rozmawiał Mirosław Skowron