Wałęsa od lat atakował Annę Walentynowicz. - Oceniam ją bardzo źle, bardzo nisko - mówił. W sobotę tysiące Polaków usłyszały coś innego. Podczas sobotniego marszu KOD-u Mateusz Kijowski (46 l.) odczytał list Wałęsy, w którym b. prezydent mówi o Walentynowicz z szacunkiem. "Wierzyłem, że nasze działania doprowadzą nie tylko do powstania autentycznej reprezentacji robotniczej, lecz poprowadzą także ku wolnej Polsce. Takie też był marzenia moich przyjaciół (!!! - przyp. red.) z WZZ - Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy, Aliny Pieńkowskiej, Bogdana Borusewicza, Jerzego Borowczaka i wielu, wielu innych" - rozpoczął Wałęsa. "Nigdy nie zgodziłem się na współpracę, nigdy nikogo nie skrzywdziłem, lecz to doświadczenie nauczyło mnie, że tylko wspólne działanie daje szansę na sukces" - tłumaczył się.
List nie do każdego więc trafił tak, jak tego chciał autor. Piotr Walentynowicz uważa, że b. prezydent podpiera się legendą jego babci Anny Walentynowicz, współzałożycielki NSZZ "Solidarność". - To, że po śmierci babci wykorzystuje jej nazwisko do próby ratowania własnej reputacji, świadczy o tym, iż poza byciem zwykłym donosicielem jest również postacią pozbawioną jakiejkolwiek godności. Pamiętam te niegodziwości, których babcia od niego zaznała - powiedział "Super Expressowi".
Wałęsa walczy o swoje dobre imię. Wczoraj w Gdańsku na pl. Solidarności odbył się wiec "Cała Polska murem za Wałęsą". B. prezydenta nie było tam, zastąpiła go żona Danuta (67 l.). - Przyszłam zamanifestować swój sprzeciw względem tego małego człowieczka, który boi się dzisiaj, bał się też w czasie stanu wojennego, kiedy schował się w czterech ścianach z kotem - mówiła, a tłum skandował: "Precz z Kaczorem!".
Zobacz: Dziennikarz BARDZO OSTRO o Niklewiczu! Poszło o Dzień Żołnierzy Wyklętych