Zwłaszcza ten ostatni element jest istotny. Odkąd w 2017 r. Macron objął rządy, zgłaszał różne wizje rozwoju UE, ale w debatach o nich uparcie ignorował Polskę jako partnera do rozmowy. Była w tym z jednej strony złośliwość francuskiego prezydenta, który uznał, że z awanturniczą Polską PiS nie ma o czym dyskutować. Z drugiej zaś, winny był rząd, który w swojej polityce zagranicznej zupełnie zignorował wymiar europejski, wszystkie siły i środki rzucając na odcinek amerykański. Jest więc szansa na nowe otwarcie. A przynajmniej zaproszenie do stołu negocjacyjnego.
Protokół rozbieżności między Warszawą a Paryżem jest jednak w kwestiach przyszłości projektu europejskiego ogromny. PiS chciałby powrotu do początków wspólnoty europejskiej, która opierała się głównie na więziach gospodarczych bez wymiaru politycznego. Z możliwie jak największą siłą państw narodowych i ograniczonym do minimum wpływem wspólnych instytucji. Macron Unię Europejską widziałby bardziej zintegrowaną, nie tylko ekonomicznie, ale i politycznie. W jego wizji nie brakuje kwestii, które brzmią miło dla prawicowego i populistycznego ucha, jak większy nacisk na obronność czy ochronę granic.
Ani jedna, ani druga wizja nie jest możliwa do realizacji. Idee fix PiS to wycieczka w przeszłość, która nie bierze pod uwagę zmieniającego się świata, w którym pojedyncze państwa narodowe mają coraz mnie do powiedzenia i ich interesy wobec mocarstw i ponadnarodowego kapitału może chronić tylko większa wspólnota. Wizja Macrona to podróż w daleką przyszłość, dla której w Europie Środkowej nie ma zgody. Nawet jeśli nie jest to najdalej idący federalizm, o którym prawica z naszej części Unii mówi z obrzydzeniem, to i tak chciałby UE większej, niż są w stanie zgodzić się na to polityczna prawica i społeczeństwa Europy Środkowej, które nadal żyją podległością Moskwie i chcą nacieszyć się swoją niezależności. Pytanie, czy między tymi odległymi wizjami uda się znaleźć jakąś nić porozumienia. Bo dziś ani jedna, ani druga nie ma szans na realizację.