Zamiast być więc bronią ofensywną, wysiłki PiS na rzecz poprawy sytuacji w onkologii stały się bronią defensywną. I jest to niewątpliwy sukces opozycji, która po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie jest reaktywna wobec działań PiS, ale to ona – przynajmniej w tym jednym ważnym temacie – nadaje ton debacie publicznej.
Od dawna zresztą opozycja starała się – bezskutecznie zresztą – w sprawie służby zdrowia przejąć inicjatywę. Już przed wyborami parlamentarnymi badania wskazywały, że to najważniejszy dla Polaków temat. Nie dziwi, że i sztabowcy Andrzeja Dudy chcieli przekuć go w sukces. I z tego, co da się usłyszeć, nadal będą chcieli go eksploatować.
To jednak ryzykowna strategia. Będąca w wiecznej zapaści polska służba zdrowia zawsze była wygodnym narzędziem dla każdej opozycyjnej partii, która bezlitośnie punktowała każdy rząd, że robi za mało, by zadbać o zdrowie Polaków. Dla wszystkich rządzących zawsze był to temat wstydliwy. Nawet jeśli chcieli odwrócić tę zapaść, to pozytywne efekty zmian systemowych nigdy nie dawały się zauważyć od razu, a nawet jeśli, zawsze były na tyle nieistotne na tle całościowego obrazu systemowej nędzy i rozpaczy, że trudno na tym było budować kapitał polityczny.
PiS ma ten sam problem co wszyscy ich poprzednicy. Sukcesów w służbie zdrowia niewiele, a ogólne poczucie, że publiczna opieka medyczna prędzej nas zabije niż wyleczy, tylko się pogłębia (stale rosnące wydatki Polaków na prywatną służbę zdrowia to najlepszy dowód). PiS może mówić, że zwiększył nakłady na onkologię (bo zwiększył), ale opozycja zawsze może pokazać zamykane oddziały szpitalne i pogłębiające się zadłużenie, zwłaszcza powiatowych szpitali – efekt wprowadzenia sieci szpitali za ministra Radziwiłła. Kolejki do niektórych specjalistów może się zmniejszają, ale czekać i tak trzeba. Żadna ekipa rządowa jeszcze na kwestii służby zdrowia nie wygrała. Wszystkie na tym przegrywały. I nawet najlepiej dofinansowana propaganda tego nie zmieni, bo nikt w nią nie uwierzy.